wtorek, 14 sierpnia 2012

Lanja w Uzbekistanie

W odpowiedzi na liczne zapytania moich pobratymców uprzejmie informuję, że n-i-e w-i-e-m, w jaki sposób zrodził się pomysł na Uzbekistan. Przyszło do głowy i już. A właściwie w głowie mi zadźwięczały trzy nazwy: Samarkanda....Buchara...Chiwa...Od dźwięku do mapy i masz babo placek, tak powstaje fiksacja :)

Ale... proszę proszę, okazuje się, że nie jestem w tej dziwacznej motywacji odosobniona. Czytam sobie Colina Thubrona "Stracone serce Azji" i co widzą moje piwne oczęta? "Samarkanda. W tym dźwięku można się zakochać". No i co? Okazuje się, że ja i Mr. Colin mamy coś wspólnego. Tyle że ja nie zarabiam na tym brytyjskich funciaków, to jest ta subtelna różnica :)

Teoria się sprawdza. Powiedzmy sobie: "Damaszek." Brzmi pięknie. Albo: "Byłam w Bejrucie", łaaaał, to dopiero lans...Podobnie działa na mnie słowo "Patagonia". Albo swojskie "Łemkowszczyzna." Albo na przykład, taki rejon w Uzbekistanie, który zwie się, uwaga, "Karakalpakstan." Mhmmm. Music to my ears, brzmi trochę jak z Akademii Pana Kleksa, co nie? Nieważne, co tam jest, muszę tam dotrzeć, koniec, kropka.

No to komu w drogę, temu trampki. Jeszcze miesiąc, odliczanie trwa.

3 komentarze:

  1. Jak już zaczniesz zarabiać, to poproszę o autograf :)
    D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anka pamietaj ze ja bede kiedys wydawal Twoje relacje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Maras, zbankrutowałbyś na takim wydawnictwie :)

    OdpowiedzUsuń