poniedziałek, 24 września 2012

Chiwa z tysiaca i jednej nocy

Chiwa jest miastem jak z bajki. A przynajmniej tej arabskiej opowiesci. Naprawde nietrudno tu sobie uruchomic obrazki z Sindbadem, czy Ali Baba i 40 rozbojnikami w roli glownej, jak kto woli. Kiedys zwana miastem zlodziei i handlarzy niewolnikow, dzis wieczorem oswietlona swiatlem ksiezyca, przemawia nawet do mojej wybitnie nieromantycznej duszy ;). Na miesiac miodowy mozna przyjechac, bez dwoch zdan :D. Choc zamiast zakochanych par mozna spotkac raczej wycieczki emerytow francuskich - obstawiam, ze na stowe Uzbekistan jest no. 1 w folderach francuskich agencji turtystycznych. Podrozujacych solo osob raczej niewiele, typowych backpackersow malo. Moze dlatego, ze oprocz glownych punktow logistycznie kraj malo rozwiniety i trzeba wyskakiwac mocno z sianka, zeby dojechac z punktu A do punktu B.

Chiwa full romantic


Dzis wykupujemy sobie wycieczke za miasto do fortow pustyni, dla taniosci zgarniamy Japonke, ktora, jak to zwykle Japonki maja, podrozuje s-a-m-a (da sie? da sie!), a wlasciwie to sama juz tak pol Afryki, Europy i Azji zjechala w trakcie swojego career breaka. No jest to jakas mysl ;) Choc Boryniu czeka...



Jurta na pustyni




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz