Droga do celu pustynna, dluga, paskudnie wyboista i pelna pylu, wiec jedynie co mozna, to sie towarzysko nieco poudzielac. Nasz towarzysz Hasan mowi, ze kiedys droga byla dobra, asfaltowa, ale jakies roboty na niej byly, asfalt zdarli, nowego nie polozyli, defraudacji sie dopuscili, i trzech gosci na 13 lat do tiurma poszlo siedziec. Podskakuje jak na rodeo,wiec mysle sobie bezlitosnie, ze dobrze im tak.
Pasazer dosc znaczna persona, slyszac, ze my Polki, zaczyna snuc opowiesc, (choc oczywiscie nie ma do nas zadnych pretensji), jak to go jakis nedzny Polak probowal w Niemczech okrasc, gdy 4 tiry kupowal ;). Nic dziwnego, ze probowal, jak facet po kilku bankowych Western Union lazil i gotowke wyplacal na te tiry :) Cud boski, ze tyle czasu to trwalo, zanim niemieckie instytucje uruchomily procedury anty-pralnicze :D
Ale i tak szubrawcowi-zlodziejowi nasz rozmowca zebra palka potraktowal, gdy ten probowal uciec. Gamon jeszcze noge zlamal na jakiejs pseudo-drabinie.
Tak czy siak, Hasan do nas zalu nie ma, wrecz przeciwnie, do hostelu dzwoni, czy aby na pewno nas nie oszukaja, i koniecznie mamy zadzwonic w przypadku problemow. Pewnie, ze zadzwonie, tym bardziej po tym, jak pokazal domy, ktore budowal. Na mafie nie wygladal, tylko na uczciwego operujacego gotowka biznesmena:)
Po siedmiu godzinach, z piaskiem we wlosach, docieramy do Chiwy.
Gas station in the middle of nowhere |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz