Podroz do Mestii przeciaga sie niemilosiernie. Kierowca robi se godzinna przerwe na lunch z trzema piwkami (sic!). Potem juz w gorach przerwa na lawine, ktora raczyla zejsc z gory i czekamy, az kopary wszystko oczyszcza. Kopara to mi opada, gdy w po odbior wielkiej beczki, ktora juz raz zleciala z dachu (na szczescie nasze plecaki zostaly) zglasza sie 10-letni maly kierowca :D Najwyrazniej w Swanetii "biez probliema".
Nastepnego dnia sloneczna Gruzja pokazuje swoje drugie oblicze. Pada. Leje.Oberwanie chmury. Szaroburoiponuro. Troche sie przejasnia, wiec decydujemy sie na wycieczke do lodowca Chaladi. Kierowca podrzuci nas kawalek jeepem, dzieki czemu wycieczka skroci nam sie z 10 do 6 godzin - na wypadek kolejnego deszczu bedzie jak znalazl.
W drodze powrotnej z lodowca zaczynaja nas mijac tlumy wycieczek z Izraela. Zdecydowanie, zaczynamy przegrywac w tej konkurencji - dalej riebiata, nawiedzac Gruzje, w tej chwili jesli chodzi o turystyke oddalismy im palme pierwszenstwa. Po krotkiej wymianie uprzejmosci dostajemy zaproszenie na kawe z kardamonem na szlaku - i dawaj, Izraelici zaczynaja wyciagac kartusze z gazem. Okazuje sie, ze niby ze nie nie wolno, ale jednak gaz mozna zabrac samolotem, w bagazu podrecznym zreszta. Na nasze naiwne pytania jak gdzie, w jaki sposob????!!! slyszymy w odpowiedzi: "They didn't ask, we didn't tell". :P
Dzien pozniej znow pada. Wszystkie nasze ambitne trekkingowe plany biora w leb, miotamy sie nie
wiedzac, jaki plan B wybrac. Znow sie przejasnia, decydujemy sie zatem ostatecznie isc do jezior Koruldi. Marsz pod gore do krzyza widiejacego nad Mestia to istna droga krzyzowa, ale to, co na gorze wynagradza nam sowicie mozolne wdrapywanie sie. Zadne zdjecie nie jest w stanie oddac piekna tej trojwymiarowej gorskiej przestrzeni. No, moze jeszcze czwarty wymiar jest, bo wszedzie czuc krowimi plackami :). Tu juz wycieczek izraleskich nie ma, sa za to swiry, ktore biegna, zamiast mozolnie isc, tudziez polscy studenci, ktorzy (w deszczu) beda biwakowac nad bajorkami (tak tak, to wlasciwe slowo) Koruldi. W drodze powrotnej krotka przerwa w ulewie na karmienie (gruzinski chleb z polskim pasztetem) psa uwiazanego przy chacie pasterskiej, bo strasznie wyje i serce sie kraje, a nokokolo nikogo, i Boryniu w domu, i smutno. A po 3-h zejsciu w dol przyslowiowe nogi wylaza z przyslowiowej d.py. Jak wroce, sie zapisuje na silownie, ot co.
*stonkowanie - lazenie po gorach w wersji tam i z powrotem, nie mylic z Tolkienem.
 |
Pocztowkowo |
 |
Dacza zrobiona z 2 (?) przyczep kempingowych |
 |
Mestia juz jak wioska alpejska |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz