sobota, 5 października 2013

Miasto Stalina i Szymon Slupnik

Sprawdzamy pogode - w Gori ma byc slonce. Transportujemy sie do miasta Stalina - to raczej ponurawa miejscowosc, zyjaca wspomnieniem jedynego 'wielkiego'czlowieka, ktorego wydalo na swiat.Po drodze zaliczam swoje koljne skalne miasto - Upliscyche, i na tym oglaszam wszem i wobec koniec ze skalnych miastami :).

Ulica Stalina


Chata Stalina zostala obudowana budynkiem z kolumnami, zeby sie, Boze bron, jej nie zmarnialo...


Chata Stalina

Nastepny dzien - slonce bedzie w miejscowosci Chiatura - malo przez turystow odwiedzanym miejscu, w przewodnikach informacji brak. A tu takie perelki....

Kolejka - przewozi ludzi z dolu na osiedle na gorce - podniebny trolejbus - liczy sobie 50 lat i wciaz rabotajet.
Kolejka- staruszka w srodku wyglada tak:






 A na zewnatrz tak:



Przy czym prosto z kursu zostalysmy przez nasza wspolpasazerke zgarniete prosto do chaty na: kawe, wisniowke, cieple lody, orzechy, winogrona i pogaduszki o zyciu. Kazda z nas dostala jeszcze po wisniowce na droge - wisniowka wlasnej roboty produkowana na bazie czaczy.

Udalo nam sie wreszcie z pogaduszek wyrwac, i lecimy marszrutka w kierunku "Szymona Slupnika' - to Katskhi Sveti, czyli malenka cerkiew na skalnej kolumnie, gdzie mieszka tylko jeden mnich, wchodzi sobie czasem i schodzi po zelaznej drabinie. Bosko! Ale kobiet nie wpuszcza. No wiadomix, kobieta to narzedzie szatana przeciez. Kierowca naszej marszrutki przewozi nas pustym busem wte i wewte i kasy za bilet nie chce, bo i tak ma czas. A przeciez, jak nas nie podwiezie, to nie zdazymy na marszrutke powrotna do Kutaisi. O.


PS. a na haslo "Polsza"  odzew brzmi: "Hans Kloss" !!!
PS2. duza czesc aut jezdzi tu bez zderzakow, a niektore dyndaja sobie na sznurku.
PS.3. odkrylysmy tu nowy gatunek swini - swinia z rogami (drewniana obroza, ktora nie pozwala swini wejsc w szkode). 

DZIEKUJE PANSTWU ZA UWAGE. STOP. WRACAM DO DOMU. STOP. WSZEDZIE DOBRZE, ALE W DOMU NAJLEPIEJ. STOP.

Batumi - Kutaisi

W Batumi rano burze - uciekamy zatem, zgodnie z naszym planem, ktory mowi, "zero planow - isc, ciagle isc, w strone slonca".
Rano nasz gospodarz prowadzi ozywione negocjacje z mlodymi ludzmi pochodzenia arabskiego. Arabusy na prostytutki przyjechali, przy czym Giorgi dosyc stanowczo powtarza, ze na zabawe, to do miasta, prosze bardzo, ale on nie pozwoli na 'ladies' na kwaterze, i zadna tam Sodoma i Gomora, bo tu rodzina, dzieci mieszkaja, i sasiedzi obok.
Prostytucja w Batumi, od czasu gdy naokolo w arabskich krajach rozruchy sie zaczely, kwitnie. Wlascicielom prywatnych kwater nie raz zdarzalo sie z wielkim hukiem wywalac amatorow platnego seksu.W przewodniku wyczytalam, ze duze hotele maja nawet taki "serwis" za dodatkowa oplata. Po prostu Tajlandia Kaukazu....
Batumi


Ruszamy w kierunku Kutaisi, skad za kilka dni wylatujemy. W Kutaisi leeeeeeejeeeeeee....no i co by robic w taki deszczowy dzien, moze skoczymy do monastyru Gelati, tam przynajmnniej na glowe nie bedzie padac. Lud tu pobozny zyje wielce - nie tylko ze wzgledu na niezliczona liczbe monastyrow, swiatyn i krzyzy. W stolicy kraju, na przyklad, polowa autobusu zegna sie po trzykroc, gdy autobus przejezdza obok cerkwi. Albo, o, idzie sobie ulica mloda parka - obejmuja sie, tula, po czym nagle przechodzaca obok duzego kosciola, obracaja sie i z zamaszystym uklonem znak krzyza robia.

A w Gelati leje. Ogladamy slubna ceremonie, gdzie mloda para w zlotych koronach na glowie przysiega sobie wiernosc po wsze czasy, a milosierni Niemcy zabieraja nas swoim kamperem w droge powrotna do Kutaisi. Na moje ciekawskie pytania, jak sie po gruzinskich drogach jezdzi (krowy, szaleni kierowcy, gorskie zakrety) Niemiec odpowiada: "Taaaaaa, Gruzini sa baaaaardzo mili, ale kiedy NIE siedza za kierownica''....

Wracamy na kwatere, gdzie nasz gospodarz oskarza mnie o szpiegostwo - ponoc za duzo pytam :P. 

Zdjecie: Na targu - gruzinskie snickersy - czurczkwele:





środa, 2 października 2013

Batumi nie-herbaciane

W pogoni za sloncem ladujemy w Batumi. Tylko na dwa dni, bo wkrotce ma zaczac padac.

Co mozna robic w Batumi:

- isc na plaze (fotek brak :)
- isc na show do delfinarium


- szwendac sie po starym miescie wieczorem:


...oraz za dnia

Budynek-statek
Fajny wiezowiec z karuzelka

- szukac herbacianych pol - NIE MA - wszystko po Sowieckim Sojuzie powyrywali :/
- a potem isc cos zjesc i wcinac marynowane kwiatki dzodzoli :)



PS. a na haslo "Polsza" odzew u Gruzinow brzmi, nie (niespodzianka) Kaczynski, tylko: "Czerwone Gitary" :)

Kachetia - kraina winem plynaca

Jesli ktos jest fanem wina - Kachetia dla niego to raj. Transportujemy sie do Telawi - stolicy tego winnego regionu. Podroz zamiast godziny i 15 minut zajmuje godzin trzy - panu w taksowce woda w chlodnicy sie gotuje wiec staje co rusz i dolewa co jakis czas. Nasz gruzinski wspolpasazer na pocieszenie kupuje nam po gruzinskim snickersie - to czurczchwela - czyli orzechy wloskie (tu zwane greckimi) zanurzone w kisielowatym soku z winogron. Po dotarciu do Telawi nasz taksiarz z duma oznajmia, ze jeszcze nigdy nikogo na drodze nie zostawil :P
U naszej gospodyni szybko orientujemy sie, gdzie mozna wynajac kierowce i zamawiamy mala wycieczke po okolicy. Z duma prezentujemy nasz srodek transportu:

Wolga wprawdzie nie czarna, ale szara :)
Wolga w srodku wyglada tak:



Okolice Telawi byly jednym z punktow handlowych na Jedwabnym Szlaku. Handlowano oczywiscie winem, a goscie przed wjazdem do Gremi - owczesnej stolicy, obowiazkowo musieli wziac kapiel. My na szczescie nie musimy, ale za to obowiazakowo bierzemy udzial w degustacji wina oraz idzimy popatrzec, jak wyglada jego produkcja. Winnyj tour w Kachetii to mus :)

Kadzie z winem

Kadzie z winem z czasow Mieszka I :)
Gremi - starozytne miasto dawnej Kachetii

Kompleks skalny Dawit Garedza


niedziela, 29 września 2013

Kazbegi i okolice

Marszrutka do Kazbegi - DHL tez nia jedzie:

Roboty polowe:

Moja fascynacja gruzinskimi plotami:





Tsminda Sameba:



Kilka dni temu na Kazbeku zginelo 3 Polakow, studentow -podobno zdobyli szczyt i zgubili sie po drodze. Znaleziono tylko jedno cialo. (...)

czwartek, 26 września 2013

KGB is still watching....

KGB is still watching... taka nazwe ma jedna z kafejek na tbiliskim deptaku :)
 A tu mala fotorelacja z dzisiejszego szwendania sie po stolicy Gruzji.

Najwyrazniej architekci miejscy maja slabosc do sztuki a la sci-fi...dzis natknelysmy sie na ludzi protestujacych przeciwko powstaniu nowego budynbku na Alei Rustaweli. protestuja, bo projekt jest brzydki, a do tego udaje, ze ma cos wspolnego ze sztuka, a tak naprawde chodzi o kase :)


Urzad Miasta

Tu bedzie Museum of Modern Arts
Kibelek w wesolym miasteczku
Drzewo-fontanna (Gruzini znaja sie na rzezbach i na fontannach, o tak!)

Widok z twierdzy Narikala


środa, 25 września 2013

Zbuntowana Abchazja

Niesprzyjajaca pogodowa aura wygania nas z Mestii, uciekamy wiec do Abchazji. Zbuntowana republika gruzinska, bedaca protektoratem rosyjskim, w 1993 r. wywalczyla sobie niepodleglosc, dosc krwawo zreszta. Uznawana jako panstwowosc  tylko przez kilka krajow na swiecie, w tym Rosje, Wenezuele i kilka panstewek, o ktorych w zyciu nie slyszalam :). Stosunki z Gruzja napiete do dzis, Gruzja wciaz marzy, by abchaskie wybrzeze wrocilo do macierzy.

Rano mamy prikaz od naszej gospodyni w hostelu (Gruzinki z Abchazji, ktora 20 let temu musiala tam dom zostawic i przeniesc do gruzinskiego miasta przy granicy), by prosto po przejsciu granicy nie petac sie, tylko od razu w autobus i do stolicy. Zlodziei nie brakuje, wiec losu lepiej nie kusic.
Po gruzinskiej stronie rzezba- pistolet skierowany w kierunku Abchazji, z zawiazana na supel lufa. To chyba dobry znak ;)

Po abchaskiej stronie granicy strzeze rosyjski "korpus pokojowy". Pakujemy sie do autobusu i ruszamy. Po drodze dziadek wspomina, jak Gruzini i Abchazi do siebie strzelali, a my ogladamy zrujnowane, opuszczone domy, do ktorych oknami i schodami wpycha sie zdziczala winorosl. Trafilysmy idealnie w rocznice odzyskania niepodleglosci - bilbordy z zolnierzami trzymajacymi dzieci i karabiny i inne tego typu motywy ubarwiaja nieco jesienny krajobraz.

Sukhumi - stolica Abchazji - piekne wybrzeze i masa rosyjskich turystow. Rosyjski zreszta panuje tu wszedzie - dziwne - lokalsi walczyli o swoj jezyk, a teraz gawarim po ruski i tak. Bardzo powoli sie tu wszystko odbudowuje, jesli porownac z Jugoslawia, w ktorej kotlowalo sie mniej wiecej w tym samym czasie.
Zwiedzamy znajdujacy sie niedaleko Suchumi monastyr Nowyj Afon i wielkie jaskinie z tlumami Rosjan. Poza tym NIKOGO. Wydaje sie, ze tylko my i Norweg z hostelu to jedyna pozarosyjska reprezentacja :D

A potem... potem zaczyna lac - jakies 36 godzin. W trakcie deszczowej wycieczki autokarem na jezioro Ritsa wiemy juz dlaczego - to Ruscy chemikaliami oczyszczaja niebo nad Soczi, bo trzeba na czas olimpade przygotowac :)

No to se zesmy Abchazje zobaczyly :/
Zarzadzamy odwrot - i nastepnego dnia prujemy w strone granicy. Tam czeka nas male przesluchanie - najpierw Rosjanie: "Czy Gruzini was o cos pytali, jak jechalyscie w strone Abchazji?". Potem Gruzini: "Gdzie bylyscie? co widzialyscie? zdjecia robilyscie? Z kim sie spotykalyscie? Bedziecie jeszcze wracac do Abchazji?". Nic prawie nie widzialysmy, deszcz padal :D.

Jedyne wyraxne zdjecie, ktore zrobilam, miod abchaski :D 




niedziela, 22 września 2013

Gorskie gruzinskie stonkowanie*

Podroz do Mestii przeciaga sie niemilosiernie. Kierowca robi se godzinna przerwe na lunch z trzema piwkami (sic!). Potem juz w gorach przerwa na lawine, ktora raczyla zejsc z gory i czekamy, az kopary wszystko oczyszcza. Kopara to mi opada, gdy w po odbior wielkiej beczki, ktora juz raz zleciala z dachu (na szczescie nasze plecaki zostaly) zglasza sie 10-letni maly kierowca :D Najwyrazniej w Swanetii "biez probliema".
Nastepnego dnia sloneczna Gruzja pokazuje swoje drugie oblicze. Pada. Leje.Oberwanie chmury. Szaroburoiponuro.  Troche sie przejasnia, wiec decydujemy sie na wycieczke do lodowca Chaladi. Kierowca podrzuci nas kawalek jeepem, dzieki czemu wycieczka skroci nam sie z 10 do 6 godzin - na wypadek kolejnego deszczu bedzie jak znalazl. 

W drodze powrotnej z lodowca zaczynaja nas mijac tlumy wycieczek z Izraela. Zdecydowanie, zaczynamy przegrywac w tej konkurencji - dalej riebiata, nawiedzac Gruzje, w tej chwili jesli chodzi o turystyke oddalismy im palme pierwszenstwa. Po krotkiej wymianie uprzejmosci dostajemy zaproszenie na kawe z kardamonem na szlaku - i dawaj, Izraelici zaczynaja wyciagac kartusze z gazem. Okazuje sie, ze niby ze nie nie wolno, ale jednak gaz mozna zabrac samolotem, w bagazu podrecznym zreszta. Na nasze naiwne pytania jak gdzie, w jaki sposob????!!! slyszymy w odpowiedzi: "They didn't ask, we didn't tell". :P 

Dzien pozniej znow pada. Wszystkie nasze ambitne trekkingowe plany biora w leb, miotamy sie nie
wiedzac, jaki plan B wybrac. Znow sie przejasnia, decydujemy sie zatem ostatecznie isc do jezior Koruldi. Marsz pod gore do krzyza widiejacego nad Mestia to istna droga krzyzowa, ale to, co na gorze wynagradza nam  sowicie mozolne wdrapywanie sie. Zadne zdjecie nie jest w stanie oddac piekna tej trojwymiarowej gorskiej przestrzeni. No, moze jeszcze czwarty wymiar jest, bo wszedzie czuc krowimi plackami :). Tu juz wycieczek izraleskich nie ma, sa za to swiry, ktore biegna, zamiast mozolnie isc, tudziez polscy studenci, ktorzy (w deszczu) beda biwakowac nad bajorkami (tak tak, to wlasciwe slowo) Koruldi. W drodze powrotnej krotka przerwa w ulewie na karmienie (gruzinski chleb z polskim pasztetem) psa uwiazanego przy chacie pasterskiej, bo strasznie wyje i serce sie kraje, a nokokolo nikogo, i Boryniu w domu, i smutno. A po 3-h zejsciu w dol przyslowiowe nogi wylaza z przyslowiowej d.py. Jak wroce, sie zapisuje na silownie, ot co.

*stonkowanie - lazenie po gorach w wersji tam i z powrotem, nie mylic z Tolkienem.

Pocztowkowo

Dacza zrobiona z 2 (?) przyczep kempingowych 

Mestia juz jak wioska alpejska



środa, 18 września 2013

Powrocisz tuuuuuu....- Gruzja vol. 2

No tak z ta Gruzja po prostu jest.

Mowi sie, ze najpierw przyjezdza sie tu na wakacje. Za drugim razem wraca sie, aby przezyc je na nowo, a potem juz przyjezdzasz, zeby kupic tu dom :). Cos jest chyba na rzeczy, skoro tylu Polakow tu hostele otwiera.

Wizzair uszczesliwil wszystkich tanimi polaczeniami lotniczymi Warszawa-Kutaisi, wiec oprocz nas masa krajanow wysypuje sie z samolotu. Niekorzy widac, ze spakowani w wersji kompaktowej, jedynie w gory wyskoczyc przyjechali. Plasko to tu nie jest, fakt.

Dzis Doris doswiadcza gruzinskiej formy zamawiania potraw w restauracji. Zamawiamy dwa placki, chaczapuri imeruli z serem i kubdari z miesem mielonym. Zamowieniu towrzyszy zdziwiony wzrok kelnera: "To wszystko?". No tak. Tu sie zamawia potrawy nie dla siebie, w wersji europejskiej (Doris-Imreuli, ja-kubdari), ale WSPOLNIE - kelner przynosi 2 male talerzyki i goscie maja sie dzielic tym, co na stol wjechalo. Na stol wjechaly dwa wielke mlynskie kola plackowe. Zamowiona dodatkowo gruzinska salatka ma nas dobic i zrobic z nas dwie wielkie toczace sie kulki. Ale udaje nam sie wydobyc od kelnera sekret - ten ciekawy smak pokrojone ogorki i pomidory zyskuja dzieki kolendrze oraz pascie z orzechow zmiksowanych z octem winnym.

Jutro ruszamy do Mestii. Fotki zrobilam sztuk dwie, wiec na razie nie ma co wrzucac :)