Myśli nieuczesane czyli wrażenia.
W Maroku jest miło. RYLI. Bo bałam się, że komercha, excuse me, madam i one photo one dollar. Nie ma tego. A przynajmniej nie za dużo. Podobno marokańskie władze zrobiły ocenę ryzyka reputacyjnego i postarały się je odpowiednio zmitygować :D Naciągaczy pogoniono i jest kulturalnie i miło. Można se normalnie po ludzku pogadać. Po ludzku albo po francusku.
Naganiacze są oczywiście. Jeden nawet przypomina mi dość mocno niemieckiego owczarka. Owczarek łapie nas na taxi, niby coś tam mętnie załatwia, ale jednocześnie nie pozwala się ruszyć w poszukiwaniu innych opcji, zagania do stada i do tego szczeka na inne owczarki ;)
A francuski...cóż, angielski można między bajki włożyć. Mało użyteczny. Taki francuski znasz i już jesteś ustawiony w Maroku. Frankofile jacyś, pod wpływem języka, kuchni, a nawet architektury, bo francuskie wioski alpejskie po drodze do Fez widzieliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz