środa, 27 października 2010

Rajska wyspa - Phu Quoc

To moja pierwsza tropikalna wyspa. Rejs przebiegl beztrosko, stewardessa nawet rozdawala chusteczki nawilzajace, wode i ciasteczka :)
Na Phu Quoc przybywam przed 16-ta, wiec mimo blyskawicznego znalezienia lokum (bungalow) nie udaje mi sie zesmazyc na skwarke - slonce zachodzi tutaj o 18:00. Nie dosc ze zachodzi, to jeszcze burza przechodzi. Jak bedzie jutro padac, to obrazam sie na tutejszy kanal pogodowy, bo jutro po poludniu wylatuje do Sajgonu. Nic to, trzeba bedzie wstac  z samego rana, zeby poczuc sie jak w reklamie Bounty. Bungalow jak bungalow, sloma jakas u gory, wyglada czysto, po ostatnich perturbacjach hotelowych sprawdzam, czy nie ma myszy i wygrazam wlascicielowi, ze jak beda myszy to opuszczam to miejsce NATYCHMIAST.  Tylko karaluchami nie wygrazam, a przed chwila po powrocie z kolacji zabijam trzy wielkie les cucarachos. Bede kontynuowac polowanie po powrocie z neta :D. Chyba czeka mnie noc przy swietle, hehe.
Zar w tropikach - to be continued.
Moje 2 hamaki

3 komentarze:

  1. "Moje 2 hamaki", aha, to dziekuje siostro ze o mnie pomyslalas, bo rozumiem ze 2gi dla mnie :P hi hi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli mogę zapytać to czym się "wylatuje" z takiej wyspy? Samolotem czy wodolotem? A może jeszcze czymś innym?
    Trzymaj się Anna - pozdrawiam!!!

    ps. U nas nad ranem już przymrozki. Korzystaj więc z "ciepłego" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Vito, wylatuje sie czyms, co sie spoznia wlasnie 2 godziny :(

    OdpowiedzUsuń