Rano czuje sie wysmienicie. Trzeba teraz porzadnie zjesc i porzadnie chusteczkami sie wymyc, skoro sie poprzedniego dnia dzien dziecka sobie urzadzilo :) Teraz, gdy przeszlysmy przelecz mozna bezkarnie jesc wieprzowine - w Tuszetii tradycyjnie sie swinki nie jada, ba! - nawet ponoc ortodoksi butow skorzanych ze swinskiej skory tam nie nosza - taki zwyczaj.
Przy sniadaniu znow poimy rycerzy herbata - rycerze maszynek do gotowania nie maja, tylko ogien, jak to rycerze, wiec spragnieni sa tego boskiego napoju jak Chinczyk ryzu.
Zbieramy sie do drogi, i o dziwo, nie jestesmy tym razem ostatnie :P Czesi i Niemcy jeszcze sie grzebia, a my ruszamy na wedrowke, ktorej pierwsza czesc wynagradza nam trudy poprzedniego dnia.
 |
Piknie |
 |
Szlak
|
Po drodze okazuje sie, ze jeden z moich suszacych sie na plecaku sandalkow postanowil zostac gdzies na szlaku. Kurde balans, jak ja teraz przez nastepne strumienie i rzeki bede przechodzic? Napotkanych Hiszpana i dwie Polki prosze, aby potencjalnie znaleziony po drodze, zbuntowany obuw przekazaly Czechom - oni podobnie jak my beda wracac z Szatili. Na szczescie napotkani wedrowcy przynosza dobre wiesci. Mosty na rzekach sa! Ufff, co za ulga, bo rycerze poszli inna droga, nikt juz nas nie bedzie ratowac....
Idziemy dalej. Piekne widoki wkrotce sie koncza i zaczyna sie uciazliwe i strome zejscie w dol. Mam wrazenie, ze palce z butow zaraz mi wyjda przodem. Upal straszliwy. Na dole przeszczesliwe, moczymy sobie obolale stopy. A potem przechodzimy mostek. Taaaaak, to chyba.... byl mostek. W kazdym razie musialam sobie na tym mostku ze swoimi trzesacymi kolanami pogadac. Zeby przestaly, bo nie chce zleciec i utonac.
Powoli docieramy do cywilizacji. Mutso! Twierdza - orle gniazdo widoczna z oddali. Na dole, przy polu namiotowym machaja do nas rycerze i witamy sie z grupa przesympatycznych Polakow z Lublina - wraz ze stadem dzieci i trzema konmi rowniez te trase przebyli. Szacun, dzieciaki w bojach zaprawione.
 |
Twierdza Mutso |
 |
Ostatni kemping |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz