wtorek, 6 października 2009

Palmyra - królestwo królowej Zenobii


Wschód słońca w ruinach z 2000 BC nie wypala :( Jestem zachwycona niestety, gdy na dźwięk budzika Łukasz proponuje zignorować wschód i pospać jeszcze trochę. Dwa razy MI tego nie trzeba powtarzać... Palmyra jest mikro-miasteczkiem żyjącym jedynie z ruin i turystów chcących je obejrzeć. Czuć tu wszędzie obecność miłościwie panującej w 3 w n.e. królowej Zenobii. Niezła z niej była awanturnica - maczała paluszki w śmierci swojego królewskiego małżonka po to, by przejąć władzę w imieniu syna. Do tego wzorem swojej (rzekomo) protoplastczyni (???) Kleopatry, zbuntowana królowa nieźle nabruździła Rzymianom, prowadząc partyzanckie wojny, salwując się ucieczkami na wielbłądzie itd. Złapali ją w końcu zresztą i w złotych łańcuchach do Rzymu w orszaku triumfalnym powiedli.
Ruiny jak ruiny, robią wrażenie, ale mnie fascynuje oaza tuż obok. Ignorujemy świątynie jakiegoś bóstwa i ruszamy w te krzaki. Za chwilę spotykamy przemiłego starszego Syryjczyka, który zwabia nas do ogrodu i okazuje się być... lokalnym działkowcem, inżynierem na emeryturze. Pijemy herbatkę, siedząc na dywaniku i prowadzimy uprzejme konwersacje na temat dzieci (ma ich ośmioro, plus wnuki). Syryjczycy są naprawdę serdeczni i otwarci, nie lgną do nas tak jak Irańczycy wprawdzie, ale nie narzucają się i są baaaardzo uprzejmi. Żadna przykrość mnie do tej pory nie spotkała też ze strony mężczyzn, być może to obecność Łukasza;). Na ulicy za to co chwila dobiega nas: Wilcom!Wilcom! (mniej więcej tak to wychodzi w tej transkrypcji). Ja ćwiczę swój arabski - trochę dziwnie mówić po arabsku, że się nie mówi po arabsku:). Allah ma'ak!

Zdjęcie: No i gdzie ten książę Beduinów na białym wielbłądzie???!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz