Po całodniowym wypadzie na rzymskie ruiny w Baalbek wracamy z Łukaszem do Bejrutu i szlajamy się po mieście. Dopiero dziś możemy dostrzec to, czego wczoraj wieczorem nie było widać. Wszędzie pełno wojska na jakichśtam skotach czy też innych wozach bojowych, gdzieniegdzie domy podziurowione kulami, trudno powiedzieć, czy to jeszcze pozostałości wojny domowej 1975-1991 czy też wojny z Izraelem w 2006r. Żołnierze zresztą nieustannie kontrolują samochody, i nas również. Docieramy do Downtown, czyli części miasta pieczołowicie odbudowanej od zera, i otoczonej - może nie kordonem, ale licznymi patrolami wojska. Przyjeżdżający tutaj bogaci Arabowie - Saudyjczycy i inni krezusi chcą się czuć bezpiecznie, pływając w oparach luksusu :D. Mi o wiele bardziej przypadły do gustu wczorajsze bohemowe knajpy w Hamrze i Gemmyzeh, jak wszystkim wiadomo, w Dragonopodobnych knajpach czuję się jak ryba w wodzie:)
Jesteśmy już niewiarygodnie zmęczeni, ale musimy czekać na Walida, który imprezuje gdzieś na mieście. Niestety z przyjemnej ławeczki niedaleko Parlamentu uprzejmie wyprasza nas żołnierz - chyba podejrzanie za długo tam przesiadujemy... W końcu spotykamy się z Walidem, który po kilku głębszych wsiada do auta i zabiera nas do domu ("Lebanon, after drinking, no problem"). Dojeżdżamy do rezydencji, w środku nocy, ale zawsze w jednym kawałku. Uff... :D.
NO to ładnie tam hulają w Bejrucie... codzienne wychodzenie... to siorka prawie jak ty + kurs salsy w tygodniu:P. buzia!
OdpowiedzUsuń