poniedziałek, 13 lipca 2015

GIREVI - KEMPING GDZIES W GORACH

Nad ranem budzi mnie burza z piorunami. Wali, az milo. Ciemnosc widze, widze ciemnosc...Jaki jest sens takiego w deszczu trekkingu? Na szczescie po sniadaniu pogoda zmierza w strone swiatla  - bedziemy kontunuowac! Jestesmy jeden dzien do przodu - gdyby nie podwiozl nas Wacho, tutaj dotarlybysmy dopiero jutro. Jeden dzien  w zapasie napawa optymizmem - zawsze mozna jakies niepogody gdzies sobie przeczekac.
Poznani w Girevi Niemiec i Gruzin juz wczoraj radzili nam pozwolenie na przejscie gorami od pogranicznikow jeszcze wieczorem zalatwic. No i trzeba bylo sluchac...Teraz tracimy mnostwo czasu, ale mozna za to przyjacielska kaukaska sunie pomiziac i z pogranicznikami pogadac. Pogranicznik zachwycony, ze wczoraj obchodzilam urodziny w Tuszetii :) Czacza byla? Byla! Wino bylo? Bylo!
A przewodnika nie chcecie na droge dziewczyny? Nie chcemy! Maladcy! (Ze niby takie odwazne jestesmy). 
Z duzym poslizgiem, ruszamy. Trasa niezbyt trudna, poza tym Gruzin z Niemcem i inni majacza gdzies w oddali, wiadomo zatem, gdzie isc. Szlak do tego przez Polakow oznaczony, blyskaja gdzieniegdzie swojsko zielone znaczki. 
Mijamy po drodze Gruzina z Niemcem, czeska pare i niemiecka pare. Zzyjemy sie potem na tym trekkingu ;)
Bo oto, niemalze pod koniec zmudnej tego dnia wedrowki, ukazuje sie naszym oczom szlak, ktory prowadzi...po rzece. Takiej gorskiej, rwacej, glebokiej po pas albo i wyzej. U gory skaly. Za skalami widac Niemca z Gruzinem. Pokazuja nam na migi, ze gora trzeba isc. No jak gora, kuuuuuuurwaaaaaaaa, tam skaly, wysoko, mozna zleciec i spektakularnie do rzeki wleciec. Doris osuwa sie z plecakiem na sliskiej skale, a mi przez chwile serce staje w miejscu. Udaje sie jej po chwili jakos zebrac do kupy. Niemiec idzie po nas. "It's easy climbing" - mowi. "Climbing is not easy" - odpowiadam z nieszczesliwa chyba mina. Bierze kolejno nasze plecaki i przeprowadza nas przez ten easy climbing, podpowiadajac, gdzie stawiac stopy, zeby przejsc. Nie patrze w dol, nie patrze w dol, nie patrze w dol. Uffff, zyjemy...
Niemiecki rycerz to Hans, a gruzinski to Giorgi. Tak se panowie pomysleli, ze mozemy miec problem i zaczekali na nas. Czeska para rowniez przechodzi, niemiecka rowniez. Jestesmy w komplecie. 

A moze jakis meczyk? 

Pocztowka z Tuszetii

Przerwa

Nasi tu byli

Chwila grozy u gory
Chwila grozy - na dole

4 komentarze:

  1. Takich emocji to na tym blogu nie pamiętam...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak nigdy nie było aż takiego "kurrrrrwa" ;-) A Bruner tez był?

    OdpowiedzUsuń