piątek, 30 września 2011

Nachwamdis, Sakartvelo...

....czyli po gruzinsku: Do widzenia, Gruzjo... dzis w nocy wylatujemy do Warszawy, a ostatni dzien spedzilismy na zakupach i szwendaniu sie po miescie. Mozna powiedziec, ze pol Tbilisi mamy w nogach tudziez w malym palcu;). Zapamietam ten kraj jako pelen cieplych, honorowych i milych ludzi, strasznie przyjaznie nastawionych do Polakow.
Kilka dodatowych obserwacji: 
- jest to nieco konserwatywny kraj, jesli chodzi o obyczajowosc, Gruzinki, cytujac Gruzina, "skromnie sie prowadza". Czyt. - seks tylko po slubie. Aczkolwiek wczoraj widzialam siedzace obok siebie na laweczce dwie namietnie calujace sie pary. Byc moze byly to jakies zawody :D
- caluja sie tu nie tylko pary - gruzinskie powitanie panow to standardowy cmok! w policzek:)
- naprawde latwo sie tutaj podrozuje, jesli chodzi o logistyke - kraj niewielki, siec transportowa rozbudowana - max. czas oczekiwania na jakikolwiek transport - 15 minut. 
- czlowiek nie czuje sie tutaj jak chodzacy portfel, a do tego mozna spokojnie wylaczyc tryb z napisem 'podejrzliwosc' - tu najzwyczajniej w swiecie ludzie chca ci pomoc :)
 No to zapraszam, prosze Panstwa, do Gruzji, zanim na dobre wejdzie kapitalizm i wszystko jasny szlag trafi.

środa, 28 września 2011

Gruzinski jadlospis

No to po ponad dwoch tygodniach wedrowki moge sie co nieco na temat gruzinskiej kuchni powymadrzac. Mimo ze jestem ogromna wielbicielka kuchni polskiej, ktora lekkoscia nie grzeszy, przyznac jednak musze, ze ta gruzinska, choc pyszna, to jest za tlusta nawet dla mnie :)
Skarbem narodowym jest tutaj chaczapuri - placki z serem w roznych odmianach, ktore robia tutaj za swego rodzaju fast food. Wystepuje w rozmiarach roznych, w tym maxi - trzeba bylo widziec mine Marcina, gdy pod nos mu postawili w restrauracji chaczapuri adzaruli - ogromne lodke z plackowego ciastochleba z plywajacym jeziorem sera i masla w srodku. Musialam go potem popychac, bo sie z ledwoscia po spozyciu owego posilku toczyl ;).

Chaczapuri adzaruli - wersja mini

Oczywiscie dla wielu hitem obiadowym sa pierozki chinkali, z miesem lub z serem. Pierozki ciesza sie popularnoscia nie tylko ze wzgledu na wspanialy smak, ale rowniez fantazyjny ksztalt - uformowane sa na ksztalt malych sakiewek. Lapie sie ten przysmak za rozek u gory i obgryza naokolo, wycierajac ubabrane rece i buzie z wylewajacego sie sosiku.
Chinkali Top 1

znalezlismy golabki :D

Na dworcach autobusowych na szybko mozna wszamac kartoszki, taki dlugi pasztecik z a la paczkowego ciasta, nadziewany przyprawionymi pyrkami. Siedzi to to na zoladku potem przez pol dnia.
Ja sie natomiast zakochalam w gruzinskim chlebku i serze - skrzyzowaniu fety z twarogiem. Z pomidorem na sniadanko - palce lizac.

wtorek, 27 września 2011

Wino, kobiety i spiew

Gdybym nie wiedziala, ze jestesmy w Gruzji to pomyslalabym, ze marszrutka wywiozla mnie do Wloch. Jestesmy w Signagi, uroczym miasteczku polozonym na wzgorzu, ktoremu prezydent nadal miano Miasta Milosci. To tutaj przyjezdzaja gruzinscy nowozency spedzac swoj miesiac miodowy:) Jakby co, polecam. Ten region, czyli Kachetia, jest zreszta kraina moze nie mlekiem i miodem, ale na pewno winem plynaca. Turystyka opiera sie tu glownie na winnicach, winobraniu, ucztowaniu, spiewach i tancach czyli raj dla smakoszy wina i wielbicieli dobrej zabawy.
Nasz gospodarz od razu organizuje nam trip do winnicy, gdzie mamy razem z dwojka innych Polakow sobie, jak mawiaja Rosjanie, 'poodychac', czyli ni mniej ni wiecej tylko odpoczywac. Coz, mi tego nie trzeba dwa razy powtarzac. Po znojnej wedrowce do wodospadow w parku narodowym Laodekhi, taka propozycja to miod na moje serce, i na zbolale miesnie innych czesci ciala.
Wywoza nas do wioski, gdzie przemila Gruzinka pokazuje nam swoja winnice, no i teraz macie, turysci, kozik do lapy, i dalej sobie winogrona zrywac do wiaderka. Strasznie zaluje, ze nie jestesmy tu w pazdzierniku, gdy rozpoczyna sie, jak opowiada nasza gospodyni, wielkie winobranie, winopicie, owcopieczenie i co tam jeszcze Gruzinom przyjdzie do glowy.
Potem podziwiamy wspanialy destylator produkujacy slynna czacze, czyli gruzinska wodke, po degustacji ktorej oczywiscie dokonujemy obligatoryjnie zakupu (rany boskie jak ja to przez granice przewioze) i dalej na gruzinska supre.
Impreza przednia, nigdy nie jadlam i nie pilam z matematyczka i chemiczka, w dodatku dyrektorka szkoly:) Babcia-matematyczka owdowiala, okazuje sie, w wieku lat 24, po czym nie wypadalo w tamtych czasach ponownie wychodzic za maz. Babcia znakomicie pelni role tamady i toasty po ruskiemu sa liczne, krasomowcze i pelne poezji. Tak wiec pijemy za milosc, za mlodych, za tych, co odeszli, za mloda gospodynie, za przyjazn polsko-gruzinska, i...dalej nie pamietam. Po spiewach, (m.in. Orly, Sokoly w wykonaniu polskim), tancach i ogromnej ilosci szaszlykow zwanych tutaj mtswadi udalo mi sie wreszcie przekonac gospodarzy, ze na nas juz pora. Po przybyciu na kwatere ok. 20-tej musze isc od razu spac, bo jestem bardzo, hmmm... zmeczona.

Okazuje sie, ze lubie winogrona z krzaka:)
Jemy, pijemy, jemy pijemy
Komu bryczke, komu?

sobota, 24 września 2011

Taniec, ale bez gwiazd:)

Gruzinskie Latin Party zapamietam jako ciekawy przerywnik w naszej podrozy po Kaukazie:) Na wejsciu wita mnie nie kto inny, tylko Bruce Willis na wielkim standzie z napisem: Sorry, Russia, Poland is the birthplace of vodka (sic!). Reklama Sobieskiego i promocja w klubie tegoz. Mozna za friko sobie shota strzelic. Z ledwoscia udaje mi sie powstrzymac Marcina, ktory chce zaniesc kaganiec oswiaty gruzinskim smokoszom wodki, a mianowicie, ze zna o niebo lepsze rodzaje polskiej wody ognistej.

Jedna czacza na prawie pustym parkiecie i czekamy na show jakiejs tbiliskiej szkoly tanecznej, ktore okazuje sie byc zwykla czacza. Tancza sympatyczna choreografie, nie powiem, aczkolwiek jakby nasi instruktorzy tanca tak tanczyli to by wiele kasy chyba nie zarobili, heh. Pod koniec widze, jak kieruja ku nam swoje kroki, rrrrany boskieeee, co oni robia, i instruktorka zabiera Marcina, a nizszy ode mnie o 1,5 (czyt. poltora) glowy instruktor zabiera na parkiet mnie. No z czym do ludu, przeciez w czaczy to ja jestem dopiero beginneeeeeer, ja was uprzejmnie por favor...Cos tam tancze, raz dwa, trzy, czacza, raz, dwa trzy... i w pewnym momencie przy obrocie, gdy usilnie probuje wyciagnac ramie na ramie partnera, tam gdzie zwykle u polskich partnerow jest tors, na trajektorii mojego lokcia znajduje sie jego glowa i malowniczo przywalam mu w nos. :D

No. Tak wiec pokaz sie udal :), ja se z Marcinem przez kilka godzin pokicalam i nawet jakies animacje z Rosjanami (?) byly.

Podsumowanie:
- nie grozi nam wojna polsko-gruzinska, gdyz Georgian Latin Dancer przyjal z wyrozumialoscia moje przeprosiny
- Gruzini tancza glownie czacze i mambo, przy czym do stylingu Polakow i sex-appealu Polek sporo im brakuje (te drugie chyba przez konserwatywne damsko-meskie relacje:)
- Polacy zdobyli parkiet w salsa cubana!

piątek, 23 września 2011

Tbilisi again

Po trekkingowej marszrucie wracamy z Mestii do Tbilisi. Marcin ma wrazenie, ze coraz to kolejna marszrutka jezdzi coraz szybciej i szybciej i jeszcze szybciej...Aaaaaarrrrgh. Ruch na drogach ogolnie nie jest tutaj duzy, to fakt, i nie jezdza tak jak w Indiach gdziekolwiek i pod prad, ale rrrrrany boskie, jak wariaci z tym wyprzedzaniem, $%%&%**^(^((... Co rusz  widze przed nami samochod na zderzeniu czolowym. O przepasciach w gorach nie wspomne....
Nic to, dzis odpoczynek w Tbilisi, a na wieczor mamy zaproszenie na impreze latynoska w modnym klubie przy lazniach siarkowych:). Na cale szczescie tym razem MAM w plecaku odpowedni  zestaw imprezowy:) To skoro juz go po tej czescie Kaukazu dzwigam, to nie ma bata, musi sie zamortyzowac i juz. Ciekawam tylko, czy ta Latin Party to salsa, czy bardziej taka a la Shakira....
Adios, amigos!

W krainie Swanow


Jestesmy w Mestii - stolicy Swanetii. Zbyt wiele powiedziane zreszta, albowiem ta 'stolica' liczy ok. 3 tys mieszkancow. Do niedawna niezbyt czesto odwiedzana - w porownaniu z innymi regionami - gdyz jeszcze do 2000-ktoregos roku zorganizowane wycieczki miewaly male tete-a-tete z uzbrojonymi Swanami i...daleeeeej, prosze panstwa, na lewo moooost, na prawo mooooost, a teraz wyskakiwac z sianka i innych kosztownosci :). No to wycieczki sie obrazily i przestaly przyjezdzac :). Dopiero prezydent naslal helikoptery z brygadami SWAT i ladnie pieknie mafijny klan, ktory maczal brudne lapska w tym niecnym procederze, wsadzil do paki.

Teraz za to Swanetia 'odkryla' zyle zlota czyli turystyke i tak to sobie wlasnie obserwujemy. Chyba tak wygladal Karpacz zanim stal sie Karpaczem w obecnej postaci. Teraz w uszach nam brzmi stukanie mlotkow, brzeczenie pily, halas betoniarek, jedym slowem, caly ten rejwach naokolobudowlany. Ot, gruzinska Szwajcaria sie buduje - tu hotel, tam pensjonat, a tam restauracja.

Klan mafijny swoja droga, ale cala Swanetia opiera sie niejako na strukturze rodowej. Wazne jest, u kogo sie mieszka, bo to oznacza, ze jest sie w pewnym sensie pod opieka rodziny. Nasza rodzina jest chyba dosc znaczna, bo mieszka przy ulicy, ktora nosi nazwisko kogos z ich rodziny. Jakis lokalny tuz chyba. W przeszlosci rody mialy swoje wieze straznicze, ktorymi cala Swanetia obsadzona - sluzylo to za schronienie domownikom w trakcie walki pomiedzy rodzinami. Hmmm, troszku Ojciec Chrzestny mi sie kojarzy, nie wiedziec czemu.

Swanowie sa odrebna grupa etnograficzna, mowi sie o nich, ze sa dzicy i nieufni w stosunku do obcych. To widac. Tacy jacys bardziej szorstcy niz inni Gruzini, chlopy takie czarne, zarosniete, ze jak ktorys na mnie spojrzy to az ciarki mi po plecach przechodza:). Sama to chyba bym nie chciala tutaj byc. Naprawde podziwiam Francuzke, ktora sama jezdzi teraz po calym Kaukazie, choc przyznala mi sie, ze nie czuje sie bezpiecznie....Szacun podwojny, gdyz nawet w gorach na szlaku odwazna Francuzke spotykamy na szczycie. Mozna jednak zauwazyc, ze ogladaja sie w Gruzji za cudzoziemkami, czego chyba nigdy tego nie zrozumiem - takie ladne Gruzinki maja, dlugie wlosy, piekne oczy, a tu lypie gdzies ukradkiem na blade Europejki.... Aczkolwiek mlode gruzinskie dziewcze, ktore serwuje nam sniadanie na kwaterze jest zachwycone moja, uwaga, "oryginalna" i "super" fryzura (sic!). Tak to jest - ma sie te piekne, dlugie kedzierzawe wlosy, to sie woli miec takie proste i krotkie i w ogole to babie nigdy nie dogodzisz chyba....

PS. Siora, na szlak nagle wyskoczyl maly Chip i Dale w jednej osobie (tylko bez paskow) - troche grubszy i dluzszy od wskazujacego palca, z czarnym grzbietem, bialym brzuszkiem, ze trzy razy wracal na sciezke i przecieral lapkami oczy, zeby zobaczyc, kto zacz przed nim stoi. W koncu zrobil slupek  a la surykatka i dal noge.

Mestia z lotu ptaka - i wieze obronne

W tle diabelska gora- Ushba - w sumie wlazlabym,
gdyby mi sie chcialo,
ale mi sie nie chce:)



wtorek, 20 września 2011

W drodze do Swanetii

Dopadam jeszcze na szybko kafejki, bo jedziemy w gory i nie wiem, jak z netem bedzie. Generalnie kafejek nie ma tak duzo, wot, dlatego tez relacyja dosc oszczedna. Chyba wszyscy tu maja neta w domu, w kazdym razie nawet w na wiosce, w kwartirze z wychodkiem dziecie plci meskiej napitalalo namietnie w gry komputerowe:).
Rano musielismy z zalem pozegnac Batumi. Jestesmy w Zugdidi, i to jest wlasnie to, co naprawde lubie w Gruzji - nikt nie probuje mnie nabrac, naciagnac, zabrac go hotelu, w ktorym ma prowizje, nie probuje niczego opchnac, ani w zaden inny sposob nie trzeba sie pilnowac na kazdym kroku. Chlopak z marszrutki znajduje nam pana, ktory wie, gdzie jest ulica Puszkina, a tam nasza kwartira, pan nas zawozi swoja marszrutka, na Puszkina okazuje sie, ze info w przewodniku juz nieaktualne, bo Sasza umarl i juz na kwatere nie przyjmuje, kierowca zabiera nas dalej, ale strasznie przeprasza, ze tam 5 lari wiecej :) Trafiamy do inteligenckiego domu z parkietem na podlodze, ksiazkami, Panstwo podrozowali po calym swiecie, wiedza, gdzie jest Poznan i doskonale znaja historie panstw naszego regionu.
Zugdidi jest nowoczesne, na razie nie ma 'latanej i przylepianej' architektury, a przed chwileczka podszedl do mnie staruszek, z zaskoczenia pocalowal z dubeltowki w policzek, oznajmil, ze juz drugi raz sie dzis spotykamy i ze bardzo mu sie podobam:).
Marcin mowi, ze to standardowy tekst na banalny podryw. Ale ten staruszek oblatany w obowiazujacych standardach, no no.

Batumi by night

poniedziałek, 19 września 2011

Batumi, I'm lovin' it!

Kocham Batumi. Jest cieplo w sam raz, do tego boska plaza w wersji kamienistej, ktora lubie bardzo, piekna promenada i po sezonie, czyli nie ma tlumow! W 2004 roku, kiedy rzad odzyskal wladze nad tym regionem, prezydent powiedzial: "Ma byc kurort", i jest. Caly czas w budowie, wiec oczywiscie miasto jest pelne kontrastow - wiszace pranie przez cala ulice na wysokosci dachow, kwas chlebowy z beczkowozu do szklaneczki i mini-bazarek na kazdym kroku versus budynki a la Gaudi, lans bounce na plazy i umcyk umcyk, sex on the beach i mojito. Marcin mowi, ze gdyby mial do wyboru kurort we Wloszech a Batumi wybralby Gruzje:) A zatem, przyjezdzajcie, rodacy! Setki Polakow, tych, co tutaj juz sa, nie moga sie mylic:) To nieprawda, ze jestesmy na drugim miejscu za Niemcami, jesli chodzi o odwiedzalnosc tego pieknego kraiku. Statystyki klamia, na mur i beton jestesmy na pierwszym. Ale naprawde warto.

PS. w trakcie wycieczki do Ogrodu Botanicznego herbacianych pol nie stwierdzono. Od czasow Filipinek chyba jednak sporo sie tutaj zmienilo.




Lans bauns

niedziela, 18 września 2011

Impresje gruzinskie

A oto kilka luznych impresji, tudziez obserwacji, tudziez wnioskow wysnutych na ich podstawie na temat otaczajacej mnie rzeczywistosci:
- trawa przy drodze jest najsmaczniejsza biorac pod uwage wolumen przewalajacego sie po nich bydla rogatego ;)
- w Polsce apteka jest co 200 metrow, w Gruzji jest co 100m, ergo, Gruzini to lekomani:)
- dbalosc o wlosy jest wrecz obowiazkowa - sadzac po liczbie znajdujacych sie tu zakladow fryzjerskich i obserwacji owlosienia naglownego tubylcow:)
- bajonskie sumy pakuje sie tu w policje, jesli sie spojrzy, gdzie pracuja (ponizej) i czym jezdza (Honda hilux)
- sport narodowy Gruzinow to lupanie sloniecznika i automaty do gry, bo takich "kasyn" jest tu na peczki
- lawka jest nieodlacznym elementem zycia towarzyskiego Gruzji
- wodke pije sie tu do obiadu, a do tego polewa sie tez biednym Polakom piwo i daje do zagryzienia ostra papryczke mowiac ze nieostra :)

Ta wieza zegarowa jest alegoria gr. architektury -
tu dolepic, tam zalatac, tu i owdzie podeprzec:)


Kazdy, ale to kazdy budynek policji tak wyglada:)

Skalne miasto - Vardzia

Wieczorem docieramy do Achalcyche, ktore bedzie nasza baza wypadowa do Vardzii. Bardzo, ale to bardzo mocno nie chcemy nocowac w post-sowieckim hotelu, ktory straszy potluczonymi szybami, a w Lonely Planet opisany jest jako 'gloomy' (ponury). Jak na zlosc jednak wszyscy, ktorych pytamy o nocleg, nas tam uparcie kieruja. W koncu poddajemy sie. Przemila starsza pani w recepcji, ale hotel faktycznie wyglada jak w ponurym horrorze z duchem Stalina w roli glownej. Ugh. Firanka tez chyba byla biala w czasach Stalina, a tapeta odchodzi calymi platami. Reklamowany przez taksiarza TV set moze i jest, ale tivi w nim niet :)

Nazajutrz budzimy sie jednak zywi, cali i zdrowi i ruszamy do skalnego miasta. Robie sie coraz bardziej rozbestwiona, bo to juz chyba moje trzecie miasto wydrazone w skalach. Alez jestem juz swiatowa, he he:). Monastyr jest, okazuje sie, wciaz zamieszkany, i jak zauwazyl kolega inzynier, mnisi prad takze maja. Po mozolnym przebijaniu sie przez wykute korytarze czekamy na dole, az pojawi sie nasza karoca zwana rowniez przez tutejszych marszrutka. Na dole mamy przy tym okazje poobserwowac grupe slowackich anarchistycznych bojowkarzy na urlopie, a takze wycieczki japonskie, izraelskie i nawet polska. Vardzia to chyba zelazny punkt w kazdym programie biura podrozy. Jako etatowe ciekawskie jajo zapytuje Polakow, jakiez to biuro organizuje takowe tripy. Czy ktos kiedys slyszal o Sygma Travel? No to wlasnie to. A ja zapytana, z jakim biurem ja podrozuje po Gruzji, juz, juz mam na koncu jezyka: Ania Travel :D.


piątek, 16 września 2011

Trek pod Kazbek

Hmmm, zawsze sie zastanawialam, jak mozna zrobic opis trekkingu w gorach. Zasadniczo dla czytelnikow nic sie nie dzieje. Na naszej trasie ludzi z plecakaaaami! - jak na dlugi weekend w Beskidach. Idziemy mozolnie z naszym calym majdanem, az pod lodowiec. Idziemy idziemy, spotykamy roznych ludzi, czestujemy sie wafelkami i sucharami bieszczadzkimi w ramach wymiany polsko-izraelskiej, cykamy foty Ukraincom w ramach przyjazni polsko-ukrainskiej i idziemy dalej. Dochodzimy niedaleko lodowca, ale cholerny strumien jest tak rwacy, ze nie dajemy rady przejsc, a wlasciwie ja stwierdzam, ze jestem mieczak i nie mam sily. Jemy na obiad chleb z pasztetem i nazad. A tu jeszcze tyyyyyle drogi. Glowa boli, i niedobrze, bo to w koncu troche wysoko, i ledwie zywi, a przynajmniej ja, zlazimy do kosciola Sameba. Lapiemy milosierne taxi na dol, ktore oszczedza nam 1,5h drogi i pieknie po ruskiem dogadujemy sie (to znaczy ja, bo M. nic w zab) z taksiarzem, ze w wiosce najdzie nam kwartiru. Kwartiru ma goracy prysznic, kibielek na siku, ale dwojka w wychodku w kurniku. Jak w Gorcach w pamietnym kwartiru. Wot, relacyja pod znakiem piramidy Maslowe'a, ale z samego dolu:)
Ja zmeczona, a w tle Kazbek stoi sobie jak gdyby nigdy nic

Tbilisi - Kazbegi

Juz lepiej sie czuje, wiec mozemy jechac dalej, a konkretnie w gory. Od rana debatujemy z Gruzinami przy sklepie z farbami, gdzie by tu mozna spirytus lub inne paliwo do naszej maszynki kupic. Okazuje sie, ze w kraju postsowieckim spirytusu niet. No to kicha, bo jak nic nie nabedziemy, to co bedziemy jesc na tym trekkingu? Po krotkiej konsultacji okazuje sie, ze najlepsza bylaby czacza, czyli gruzinska wodka, ale pan z ktorym rozmawiamy oswieca nas, ze to jest produkcja wlasna, w sklepie nie uswiadczysz. Strasznie nas przeprasza, ze nie moze z nami razem isc kupic, ale za chwile jest mecz rugby w mistrzostwach swiata. Ze Szkocja.
Idziemy dalej i nagle - oswiecenie- apteka! Musza tu miec przeciez cos a la spirytus salicylowy. Krotka pantomima tamze i pani, patrzac na nasze plecaki kiwa ze zrozumieniem glowa: "Aaaaa, maszine"...Uffff. Paliwo jest. A wiec do marszrutki i jazda w kierunku Wladywostoku.
Poczatkowo droga mija spokojnie, oprocz wymijania stad krow i owiec nic sie nie dzieje. Po jakims czasie Gruzinska Droga Wojenna traci asfalt i barierki. Odkrywam, ze w bardzo fizyczny sposob przezywam strach - mrozi mi stopy. Za kazdym razem, kiedy zwisamy nad urwiskiem, a przestrzen ponizej wola do mnie: A kuku!"

Wieczorem po krotkiej wedrowce rozbijamy sie przy monastyrze Sameba. Ponoc duzo ludzi tam zawsze nocuje, a tu jak na zlosc tylko my. Wieje jak na Uralu, to znaczy, hmmm, na Kaukazie, a gdy wybudzam sie w nocy wciaz wydaje mi sie, ze slysze, jak idzie niedzwiedz.
Prawie na miejscu- u gory symbol Gruzji  - klasztor Tsminda Sameba

PS1. Razowy kuskus z sosem mysliwskim tastes like shit.
PS2. Jedna buteleczka spirytusu starcza na ugotowanie calej kolacji:)
Okazuje sie, ze Marcin zapomnial jakiejsc kluczowej czesci szwedzkiej maszynki do gotowania:)

wtorek, 13 września 2011

Z dedykacja dla Stacha i Valca :)

Z dzisiejszej wycieczki poza miasto nici. Dopada mnie klatwa Stalina i jestem przykuta do toalety w hostelu. Za to Marcin wypuszcza sie w miasto, i na targu probuje dokonac zakupu arbuza.
Sprzedawca: Otkuda wy?
Marcin: Z Polszy.
Sprzedawa (cieszy sie): Oooo, Warszawa! Legia Warszawa!
Marcin: Nie, nie. Poznan. Lech Poznan.
Sprzedawca: Legia Warszawa!
Marcin: O zesz ty, skurczybyku, to ja probuje interes z toba ubic, a ty tak sie odwdzieczasz, taki i owaki!

To be continued.


Nasz hostel. No i kto by pomyslal, ze taki front kryje bardzo przyjemnie wnetrze. Why Not hostel - polecamy!


Tbilisi welcome to

Pogoda w Tbilisi - przyjemne 26 stopni. Po 24h podrozy pakujemy sie w lokalny autobus, ktory jakims cudem pod lotnisko podjezdza juz prawie napakowany. Nasze bagaze od raze zostaja zaopiekowane przez starszych Gruzinow, ale prosze bardzo, rozsuwaja sie i znajduja miejsce rowniez dla mnie. Nie tylko pokaza nam gdzie wysiasc, ale tez zabawiaja konwersacja po rosyjsku. Hmmm, czy ja mowilam, ze autobus byl napakowany? Takie pojecie nie istnieje chyba w gruzinskim slowniku:) Jak ktos narzeka na pestke o 8 rano niech przejedzie sie autobusem z otwartymi drzwiami, gdzie zwisajom sobie ludziska i oczywiscie im ciasniej, tym weselej. Wypakowuja nas na naszym przystanku i zycza szczesliwej podrozy. Czy przy takim nastawieniu lokalsow ta podroz moze byc inna? ;)
Polozenie Tbilisi przypomina troche Walbrzych, jakos te budynki trzeba bylo pomiedzy pagorkami i na wzgorzach poupychac. Oczywiscie Tbilisi wyglada podobnie jak nasze miasta z czasow Peererel, ale widac, ze miasto jest w budowie, i powoli kieruje sie ku nowoczesnosci.
Szwendamy sie po miescie, by wieczorem zladowac na klimaciarskich deptakach. Po kolacji zaczynam odczuwac zmeczenie materialu i powoli wlaczam azymut na hostel.  W drodze powrotnej przechodzimy kolo restauracji, gdzie dostrzegam tanczacego, mlodego Gruzina w tradycyjnej kapocie i baraniej czapie. Gra kapela na jakichs dziwnych instrumentach, a on taaaaanczyyyy. Zmeczona? Jaka zmeczona? Wchodzimy! Po dwoch piwach wskakuje rowniez i zaczynam tanczyc z Gruzinem. Wracam do Marcina, ktory udaje, ze mnie nie zna :D.
No co ja poradze, ze gruzinska muzyka w duszy gra...

Przyznawać moze sie nie przyznaje, ale za to nagral ;) - wersja gruzińska:
http://www.youtube.com/watch?v=neK3XqY9XLY&feature=youtu.be

i Ray Charles:
http://www.youtube.com/watch?v=hATw4v9P8gM&feature=youtu.be


Sexi Mama Gruzja


Most pieszczotliwie zwany Podpaska:). 

Pocztowka z Tbilisi. Z pozdrowieniami, Ania

sobota, 10 września 2011

Polakuff jak mruffkuff

Za kaukaz.pl: Opublikowano raport, z którego wynika, że pod względem odwiedzalności Gruzji i liczbności tamże jesteśmy na drugim miejscu! Najwyraźniej powiedzenie: "Polak, Wegier dwa bratanki" powoli odchodzi do lamusa, a Węgier stopniowo wysiudany zostaje przez Gruzina :). Jestem skłonna w to uwierzyć, gdy przypomnę sobie, jakich cudów logistycznych dokonywał Saakaszwili, aby mimo uparcie  wywalającego tony pyłu wulkanu i odwołanych w całej Europie lotów wpaść z impetem na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego. Z zaciekawieniem obserwowałam jego rajd przez świat i teraz myślę, że to było takie...gruzińskie. No nic - pojedziem, obaczym.

piątek, 9 września 2011

Polak potrafi

Nius dnia w Faktach na TVN - Polak wykupił cały szpital w Tbilisi i inwestuje, aż miło. Kamera na ulicę. O, proszę, ul. Lecha Kaczyńskiego. Przechodnie wiedzą nawet, kim był - jedna babuszka twierdzi, że "jevo ubili". Kurcze, a może jednak mieli rację niektórzy...Na tbiliskiej ulicy wyhaczyłam jeszcze piękne gruzińskie dziewczęta w kieckach i na obcasach. Chyba zrewiduję jednak zawartość swojego plecaka - nie mogę przecież wyglądać jak taki polski Kopciuch...Puenta: nie mam się w co ubraaaaaaaać, aaaaaa....

Paluchem po mapach

No. To paluchem po mapach żesmy sobie pojeździli i tyle z planowania. Program tzw. "ramowy" i spontaniczność swoją drogą, ale taki brak przygotowania jeśli chodzi o koncepcję trekkingu mnie samą zaczyna przerażać. Rany boskie, jak my się w tych górach nie pogubimy to będzie cud. Liczę na kompas Alexa i swoją kobiecą intuicję :)

środa, 7 września 2011

Lanja w kosmosie :)

Właśnie wyczytałam, że Kaukaz ma swój własny kosmos :). Całkiem ciekawa rozmowa z Wojciechem Góreckim na temat Kaukazu. O tu:
http://www.sdp.pl/wojciech-gorecki-o-kaukazie-rozmowa-dnia

Noooo, to już zaczynam nastawiać psychicznie na to, że Gruzja to kraj mitomanów:) Chyba coś w tym jest, szczególnie gdy słyszy się opowieści Gruzinów o tym jak powstawał ich kraj: Gdy Stwórca rozdawał narodom części Ziemi, Gruzini zaspali po suto zakrapianej uczcie. Zostali z niczym. Ale dobry Bóg ulitował się nad nimi i dał im tę krainę, którą zostawił dla siebie. I stąd wzięło się wszystko: majestat gór, ciepłe morze, obfitość wina, radość życia, magiczne piękno Gruzji.

A Toast za przodków fajną książką jest. Jakby co mam, polecam, pożyczę.

Strachy na Lachy

Wydaje się, że zrodził się pewnego rodzaju mit jeśli chodzi o to, czy w Gruzji jest lub nie jest niebezpiecznie. Skończyły się napady na turystów w dzikiej Swanetii odkąd prezydent Saakaszwili radykalnie rozprawił się z bandytami (ludzki pan, luuudzki...), to teraz jako jedno z głównych niebezpieczeństw na kaukaskim treku wymienia się na wpół zdziczałe psy pasterskie.
Ponoć jak napadnie cię taka horda to nic tylko rozpaczliwie wzywać 'ratunku!' u pasterzy. Kwestii tej poświęcono lwią część postów na kaukaskim forum. Nawet przez chwilę rozważam, czy nie zakupić kolejnego gadżetu w postaci ultradźwiękowego odstraszacza na psy (cena 100 PLN). Po czym - nagle - jak wybawienie od zbiorowej histerii odzywa się głos rozsądku na forum:
Dzikie Psy to mały problem w porównaniu ze zdziczałymi stadami krów i świń. Jeśli napotkacie je na drodze to uciekajcie gdzie pieprz rośnie (akurat może tam znajdziecie ten gaz). Przeważnie są nosicielami wirusa Alzheimera i pałeczki salmonelli. Ja zapobiegałem gównie niebezpieczeństwom tworząc w okolo siebie pewną barierę ochronną - nie myłem się przez dwa tygodnie. Dobrze również używać dzwonków ultrafioletowych oraz mieczy świetlnych koloru niebieskiego - szczególnie ważne. Ale pie....nikujecie, Anatol.

A w d...pie to mam. Co, ja se ze stadem wielkich owczarków kaukaskich nie poradzę!? Dzięki, Anatol :D