niedziela, 7 października 2012

Zachodzitie!

...czyli, zapraszamy! To slowo-klucz w Uzbekistanie. W zyciu nie podejrzewalam, ze spotkam tu tak serdecznych, goscinnych i dobrych ludzi. Dumni ze swojego kraju, nie narzekaja (w Uzbekistanie wsio jest'), i ciesza sie jak dzieci, ze turysci chca tu przyjezdzac, i chca, aby zachowali jak najlepsze wspomnienia.

Miedzypokoleniowa przyjazn polsko-uzbecka:)
 *
Gdy zagubil mi sie aparat (myslalam, ze ukradli), pani z autobusu malo nie zemdlala.
 *
Nauczyciel w czajchanie (taka mala jadlodajnia) w malym miasteczku uparl sie, ze jemy na jego koszt. I bez gadania. Trzeba bylo widziec mine Malwiny, gdy na stol wjechaly szaszlyki z watrobki;). "Wiele", powiedziala, "robie dla tego kraju".
 *
Scenka przy kasie w supermarkecie:
-"Otkuda wy?" - pada sakrametalne pytanie.
- "Polsza" - pada zwyczajowa odpowiedz.
- "Polsza?", a to macie tu, dziewczonki, po snickersie gratis!

Od razu widac, ze niedozywione jestesmy :)
*
I tak w kolko.

Do tego lubia nas tu bardzo, bo raz, turysci nie-grupowi, czyli zdezorganizowani, trafiaja sie tu nie tak czesto, a do tego z Polakami najzwyczajniej w swiecie moga sie po rusku dogadac. Dzieki ci, o Panie, ze 8 lat czytanek o Soczi i ozerie Bajkal. Pozdrawiamy profesor Klatt!

A najnowszy odzew na haslo Poznan?
 "Polfa Poznan!" i usmiech.
Bo aptek tu od groma i ciut ciut. 

No to co? Zachodzitie!

Czajchana




Park Narodowy Zaamin

Po nocy w koszmarnie sowieckim hotelu w Dzzigzakh (tak musialo byc u nas 40 lat temu, jak babcie kocham), ruszamy do chwalonego przez wszystkich Uzbekow Parku Narodowego Zaamin, gdzie znajduja sie gory Turkiestan.

Padlo na Zaamin, gdyz promowane w przewodnikach gory Nurata, centrum uzbeckiej ekoturystyki, byly zupelnie nieznane lokalsom, ergo, pewnie stargetowane glownie na napakowane moniakami wycieczki francuskie, oui, oui!
A Zaamin... Aaaach, Zaamin, budzil zachwyt wszystkich napotkanych ludzi jako dziewicze miejsce, dobre dla zdrowia, i jeszcze przepiekna 'priroda" na dokladke. Wot, mala Szwajcaria.

Postanawiamy tez zlekcewazyc wymagane rejestracje, i tym samym zaryzykowac deportacje :D. Nooo i dla odmiany poprzebywac w najbardziej luksusowej daczy, jaka udaje nam sie znalezc. Goracy prysznic po gorskiej wedrowce bedzie jak znalazl:)

Na miejscu okazuje sie jednak, ze dacza wprawdzie pikna, ale gotowac musimy sami, gdyz aprowizacyjnie wies zaopatrzona kiepsko, zeby nie powiedziec wcale. Idziemy na mini-mini-mini-bazar z niczym i zastanawiamy sie, jakby to z NICZEGO ugotowac COS. Kupujemy ziemniaki i marchewke, ktore, jak twierdzi Malwina, wygladaja 'ekologicznie'. "Ekologiczny", znaczy "pelno dziur niewiadomego pochodzenia":)

Straznik parku, ktory zostaje naszym samozwanczym opiekunem, pokazuje nam fajne miejsce na krotki spaceros, a wlasciwie, to on moze z nami pojdzie, bo ma troche czasu.
Kaze nam isc jeden, ale tylko JEDEN kilometr pod gorke (bo tam pogranicznicy z automatami, w koncu Tadzykistan tuz tuz), a te pol godziny na nas na dole poczeka. No dobra, idziemy, idziemy, teoretycznie jeden kilometr juz mija, ale tu jeszcze jest kawalek do szczytu, moze podejdziemy zobaczyc, co za gorka? Na szczycie przepieknie, cyk, foto, i szybko nazad, bo straznik czeka.

Na dole strzaly, ale straznik nie reaguje, wiec zakladam, ze to nie my jestesmy celem:). Pocziemu strzelaja? Wilki podchodza...A pocziemu tylko jeden kilometr moglysmy isc? Aaaaa, bo tam MINY...
Gdzie kucharek...
Miny (tu: wyraz twarzy) nam zrzedly - to nie mogl facet mowic tak od razu? Wiadomo przeciez, ze jak Polakowi powiesz jeden kilometr to pojdzie trzy, bo liczyc nie umie...

Pogranicznicy z automatami, wilki, miny, niedzwiedzie, chyba przewodnika na jutrzejsza calodniowa wedrowke zabrac mus.

Kocham ten kraj



Za tamta gora, bez rzeki, juz Tadzykistan

środa, 3 października 2012

To jest post kulinarny

Po mocnych zdrowotnych, a wlasciciwe anty-zdrowotnych przezyciach moge wreszcie swobodnie o tutejszej sztuce kulinarnej pisac. Choc czy sztuka to - nie wiem, gdyz na moje oko, a raczej na jame ustna i przewod pokarmowy, tutejsza kuchnia nie jest zbyt wyszukana.

Potrawa narodowa jest pilaw, tutaj funkcjonujacy jako plov. Smaczny mix baraniny (Uzbek to kraj barana w koncu), ryzu, marchewki, cebuli i przyprawy do plova.  Tutejsi darza go niemalze nabozna czcia, i czasem urasta do rangi swietosci. Warzony na sluby i wszystkie inne wazne wydarzenia, dla kupy gosci (przecietne wesele to ok. 500 luda), najlepiej w wielkich saganach przez kilku panow znajacych sie na rzeczy. Ugotuje jak wroce, choc nie jestem facetem :D

Uzbecy sa doskonalymi piekarzami, plaskie chleby wszelkiego rodzaju i krolujaca wsrod nich, posypana czarnuszka lepioszka, jest czyms, co mozna spozywac non-stop. Lepioszki robi sie tak:

Piekarnia


Popularna zupa jest lagman - mocno tluste zupsko z duza iloscia domowego makaronu. Potwornie sycace.

Do tego dorzucic trzeba na deser ciasta rozplywajace sie w gebie, tuz po kebabach, szaszlykach, baklazanach, wszechobecnej pomidorowo-ogorkowej salatce i uzbecki obiad gotowy.



Innymi slowo - pieklo dla wegetarian. Biedna Malwina, zamowila w tutejszej pizzerii (nie moglysmy sie powstrzymac, zeby tam nie pojsc) pizze wegetarianska - oto ona:

Uzbek vegetarian style


Na kazdym kawalku jest wielki kawal salami. Kucharz nie mogl zrozumiec, ze wegetarianska zamawiaja ludzie, ktorzy nie jedza miesa. Bo przeciez choc 'malenkij kusoczek' mieska musi byc :D :D :D




wtorek, 2 października 2012

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Zjedzamy do Fergany. Dolina Fergany jest odosobnionym nieco kawalkiem Uzbekistanu, gdyby np. jechac pociagiem, trzeba by przejechac przez teoretycznie sasiadujacy Tadzykistan. Region jest tez centrum opozycji wobec dyktatury Karimowa - kilka lat temu w pobliskim Andijon miala miejsce masakra zbuntowanej opozycji - Karimow wyrzucil wtedy z kraju wszystkich cudzoziemcow, dziennikarzy i organizacje pozarzadowe, aby nie dopuscic do miedzynarodowego sledztwa w tej sprawie.

Uderzamy na kwatere do Rosjanki Valentiny - duzy sowiecki blok, klatka z deczka slumsowata, nie otwieramy nawet jeszcze po rusku papy, a juz Valentina nas oprowadza po swoim ogromnym mieszakaniu, oferuje pokoj, i informuje, ze pokoj obok nas zajmuje nasz krajan, ale doma jego teraz niet. No dobra, zostajemy.

Wieczorem chata wolna - Valentina z malzonkiem na jakims weselu, a krajan, jak stwierdzamy, prowadzi pewnie nocne zycie. Zmeczone, zaczynamy sie krecic naokololazienkowo-sypialnianie.  Slychac stukot przy drzwiach, o, krajan wraca. Ide krzyknac "Dzien dobry" z konca korytarza, po czym informuje przysypiajaca Malwine, ze krajan to starszy facet, ale wyglada "calkiem fit" :)

Robie z Doris sztafete w drodze do lazienki, gdy nagle slysze jej glos:"O Matko Boska!",  a rzeczona staje jak wryta patrzac na krajana.

Uruchamia sie ciag asocjacji, neurony hulaja, synapsy sie stykaja. "Nie wierze" - mysle sobie.

A Doris do mnie z wyrzutem: "Nie poznalas?!", a ja na to, rozzalona: "Przeciez JA na zywca nie widzialam", i tak prowadzimy sobie, z reczniczkami i w pizamkach, te przyglupowa rozmowe dwoch pensjonarek stojac przed Jackiem Hugo-Baderem.

(gromkie brawa publicznosci)

No i zaczely sie ochy i achy, wyciaganie Malwiny z lozka, przywitanie, przedstawianie, herbaty parzenie, wyciaganie co tam kto ma do spozycia i slynne nocne Polakow rozmowy :)

I pomyslec, co by bylo, gdyby taksowkarz do Chimgan nie przyjechal 45 minut przed umowionym czasem, i nie poganial nas, ku naszemu przenajswietszemu oburzeniu. Gdybysmy nie zlapaly wczesniej taksy do Fergany i Valentina w walkach na glowie i w neglizu nie otworzyla by nam drzwi, tylko poszla by na ten slub, a my szukalbysmy noclegu gdzie indziej...

Nie poznalybysmy gwiazdy polskiego reportazu i nie dowiedzialbysmy sie, czego szuka, incognito bedac, w Dolinie Fergany. Ale o tym ciiiiiii.....

Goscinne wrota bloku Valentiny :)




poniedziałek, 1 października 2012

Uzbek - trek :)

Po porannym zmartwychwstaniu zwijamy sie na wycieczke po okolicznych gorach. Nasz gospodarz wskazal nam pokrotce droge - trzeba isc prosto, potem w dol, w potem bedzie skala. Taaaaaak....Majac tak precyzyjne wskazowki (lepszych nie bedzie, bo map ni ma), ruszamy na wyprawe :)

O dziwo! udaje nam sie po 20 minutach znalezc sciezke, ktora nie jest sciezka dla baranow (tu: zwierzeta z rogami, ktore mowia: beeee!), i faktycznie schodzi ona w dol. Po polgodzinnym zlazeniu objawia sie naszym oczom skala, a na skale znajduje sie ZNACZEK. Jestesmy na szlaku.

Pod skala i obfotografowanym przez nas z kazdej strony oznaczeniem  (jak sie okazuje potem, jedynym zreszta) dobijaja do nas miejscowi turysci. Jeden z nich jest przewodnikiem, i uswiadamia nas, ze mozemy dotrzec tylko do wodospadu, niestety - zeby isc dalej trzeba miec liny do asekuracji. No trudno, i tak nastawialysmy sie na wersje 'tam i z powrotem'. Lokalsi ida inna droga, my dalej do naszego celu.

A nad wodospadem, niespodzianka! Francuska wycieczka emerytalna, 4-osobowa wprawdzie, ale zawsze :D.  Towarzyszacy im przewodnik gorski oferuje nam line, askeracje i ew. kawalek transportu jeszcze z drugiej strony szlaku. Wahamy sie jeszcze, ale widzac 76-letnia babcinke spuszczajaca sie po linie zaczynamy podchodzic do sprawy ambicjonalnie :) Tylko nikt nam nie powiedzial, bo i skad, ze potem bedziemy jeszcze w naszych slicznych, nowych, ale krotkich butach trekingowych brodzic w wodzie po kolana :) Przewodnik i tak jest zdziwiony zreszta, ze zadna profesjonalna firma nam nie towarzyszy, nieczesto widac spotyka sie tu cudakow z Polski, ktorzy "pospacerowac" po gorach bez zadnej koncepcji przyjechali.

A z ciekawostek dla narciarzy - moze zamiast tego nudnego jezdzenia do Austrii czy Wloch ktos ma ochote na narciarstwo helikopterowe? 20 dolcow od osoby jeden zjazd, prawie jak za darmo! Mamy namiary jakby co:)

http://www.youtube.com/watch?v=_WzawEm2KXE



Plazowanie w Uzbekistanie - Malwina i Doris

W Uzbeku kazdy ma na podworku prywatny samolot :D

Nukus-Taszkient

Mimo wygodnej kuszetki i przemilego uzbeckiego towarzystwa w moim przedziale 20h podroz pociagiem wspominac bede paskudnie. Po 2 tygodniach smazonych jajek na sniadanie serwowanych mi tu na okraglo, zbuntowany organizm w koncu odmawia wspolpracy. Jestem pozamiatana wzdluz i wszerz, wiec po wysiadce z pociagu dziewczyny probuja szybko znalezc takse, ktora zawiezie nas do Chimgan, sanatoryjnej miejscowosci polozonej 80km od Taszkientu, gdzie na pewno szybko wyzdrowieje;)

Opada nas mrowie ludzi, a rozzloszczona Dorota z pasja - po rusku - objezdza cwanego taksiarza z gory na dol. W koncu trafia sie jakis bardziej cenowo uczciwszy, ktory powiezie nas do celu.

Na miejscu okazuje sie, ze hotel, w ktorym mialysmy sie zatrzymac, nie rabotajet, ale zaczepiony pan dysponuje czyms, co okresla mianem 'daczy', co oznacza 3-pokojowe cos z wlasna kuchnia i lazienka. Koszt do zaakceptowania, wiec jedziemy, upewniamy sie jednak dwa razy, czy pan jako prywaciarz bedzie w stanie na zrobic formalna rejestracje. Hydraulika i elektryka jak zwykle kuleje, ale zdazylysmy sie do tego przyzwyczaic, i farelka trzeba dogrzewac, ale decydujemy sie od razu.

Zalegam w sypialni, i w malignie slysze, jak dziewczyny tocza prawie godzinna dyspute z panem, dla ktorego rejestracja okazala sie jednak byc problemem, a glownym watkiem jest to, ze za cholere nie pozwola, zeby zabral gdzie na pol dnia nasze paszporty i pojechal z nimi w sina dal. Chocby sie zaklinal, ze 5 lat zajmuje sie turizmem, ma zone, corke, i braciszka, i wszyscy go tu znaja. Bo czemu nie pozwala im razem z soba pojechac? W koncu staje na kserokopiach dokumentow, rejestracja w postaci kwitka wielkosci biletu tramwajowego pojawia sie i wszyscy sa szczesliwi, lacznie z tymi, ktorzy marza tylko o tym, zeby sie nie ruszac...

PS. DO KONCA ZYCIA NIE TKNE SMAZONYCH JAJEK. W ZADNEJ POSTACI. HOWGH.

środa, 26 września 2012

Aralskie niegdys Morze

Niegdys, bo obok Czernobyla jest to jedna z najwiekszych katastrof ekologicznych spowodowanych przez Sowietow. Docieramy do Mujnak, miasta-duchow, ktore kiedys bylo miastem portowym. Obecnie lezy od brzegu Morza, lub tego, co z niego zostalo ok. 180 km. 10 000 rybakow stracilo prace, pozamykano wszystkie fabryki produkcji konserw rybnych, a w tej chwili Mujnak jest zamieszkane jedynie przez opiekujacych sie wnukami dziadkow, ktorych rodzice  wyjechali za praca.

Wszystko przez polityke irygacyjna ZSRR, ktory z Uzbekistanu robil kopalnie 'bialego zlota', czyli bawelny. Jeszcze teraz Uzbekistan jest na 3. miejscu w swiecie jesli chodzi o jej produkcje. Pola musialy byc nawadniane, wiec budowano tamy, aby korzystac z rzek Amu Darii i Syr Darii i uzyskac kolejne i kolejne zbiory. Gospodarka monokulturowa sie klania.

Teraz Morze Aralskie skurczylo sie do rozmaru malutkich jeziorek, z ladem polaczyla sie niegdysiejsza wyspa, na ktorej Sowieci przeprowadzali testy broni biologicznej, a zasolenie siegnelo takiego poziomu, ze wiekszosc zamieszkujacych akwen gatunkow wyginela.

Ludzie zyja biednie, co nie przeszkadza polowie autobusu zapraszac nas na nocleg, gdyby okazalo sie, ze w hotelu nie ma miejsc. Dziekujemy bardzo, zbieramy telefony, na wszelki wypadek, ale przyjecie noclegu byloby ryzykowne - tutaj trzeba sie na nocleg zarejestrowac. Jesli milicja (tak tak!) by nas wyhaczyla bez malego swistka papieru potwierdzajacego licencjonowany nocleg, moglybysmy miec nieprzyjemnosci. Juz czytalysmy historie d-e-p-o-r-t-o-w-a-n-e-j Amerykanki, ktora 5 dni krazyla sobie po Uzbekistanie bez zadnej rejestracji.

Docieramy do hotelu, jedynego w miescie, gdzie wlasciel zdziera z nas po 10 dolarow, jednak jestesmy calkowicie bezradne - nasza pozycja negocjacyjna jest zadna, wiec nie pozostaje nam nic innego, tylko pekac ze smiechu na zapytanie Pana, czy koniecznie i obowiazkowo potrzebny nam jest prysznic :D

No pewnie, ze nie - bo po coz by innego wynaleziono mokre chusteczki?

PS. a na sniadanie dostalysmy jedno sadzone jajko. I chleb:)
PS. wyjscie w nocy do toalety odbywalo sie grupowo, bo bylo ciemno i straszno.

Cmentarzysko statkow






poniedziałek, 24 września 2012

Internet

A INTERNET W UZBEKISTANIE DZIALA DO D.PY !!!
i znow zadnych fotosow nie moge wrzucic :(

Jutro zaczynamy pelznac w kierunku Morza Aralskiego. Sowieci sprowadzili na Karakalpakstan (kocham to slowo) katastrofe ekologiczna, wiec o takich wynalazkach jak szybkie lacze internetowe tez bedzie mozna pomarzyc...

z pozdrowieniami,
sfrustrowana wewnetrznie,
lanja

Chiwa z tysiaca i jednej nocy

Chiwa jest miastem jak z bajki. A przynajmniej tej arabskiej opowiesci. Naprawde nietrudno tu sobie uruchomic obrazki z Sindbadem, czy Ali Baba i 40 rozbojnikami w roli glownej, jak kto woli. Kiedys zwana miastem zlodziei i handlarzy niewolnikow, dzis wieczorem oswietlona swiatlem ksiezyca, przemawia nawet do mojej wybitnie nieromantycznej duszy ;). Na miesiac miodowy mozna przyjechac, bez dwoch zdan :D. Choc zamiast zakochanych par mozna spotkac raczej wycieczki emerytow francuskich - obstawiam, ze na stowe Uzbekistan jest no. 1 w folderach francuskich agencji turtystycznych. Podrozujacych solo osob raczej niewiele, typowych backpackersow malo. Moze dlatego, ze oprocz glownych punktow logistycznie kraj malo rozwiniety i trzeba wyskakiwac mocno z sianka, zeby dojechac z punktu A do punktu B.

Chiwa full romantic


Dzis wykupujemy sobie wycieczke za miasto do fortow pustyni, dla taniosci zgarniamy Japonke, ktora, jak to zwykle Japonki maja, podrozuje s-a-m-a (da sie? da sie!), a wlasciwie to sama juz tak pol Afryki, Europy i Azji zjechala w trakcie swojego career breaka. No jest to jakas mysl ;) Choc Boryniu czeka...



Jurta na pustyni




Przez pustynie Kyzyl-Kum

W Uzbekistanie ludzie przekazuja nas sobie z rak do rak. Kazdy hostel wysyla do kolejnego w nastepnym miescie, a w nim taka sama magiczna cena 10 dolarow, wiec przestalysmy juz nawet konsultowac sie z przewodnikiem;). Po prostu pokazujemy wizytku i jakos nas dostarczaja na miejsce. To samo z transportem - taksowkarz wiezie nas na bazar, skad mozemy zlapac shared taxi do Chiwy, po drodze wypytuje nas o to i o owo, dzwoni do kolegi, ktory ma akurat jednego pasazera i brakuje mu trzech i dawaj, z taxi do taxi. Jeszcze szybkie zakupy aprowizacyjne, bo czwarty pasazer sie niecierpliwi i do Chiwy!

Droga do celu pustynna, dluga, paskudnie wyboista i pelna pylu, wiec jedynie co mozna, to sie  towarzysko nieco poudzielac. Nasz towarzysz Hasan  mowi, ze kiedys droga byla dobra, asfaltowa, ale jakies roboty na niej byly, asfalt zdarli, nowego nie polozyli, defraudacji sie dopuscili, i trzech gosci na 13 lat do tiurma poszlo siedziec. Podskakuje jak na rodeo,wiec mysle sobie bezlitosnie, ze dobrze im tak.
Pasazer dosc znaczna persona, slyszac, ze my Polki, zaczyna snuc opowiesc, (choc oczywiscie nie ma do nas zadnych pretensji), jak to go jakis nedzny Polak probowal w Niemczech okrasc, gdy 4 tiry kupowal ;). Nic dziwnego, ze probowal, jak facet po kilku bankowych Western Union lazil i gotowke wyplacal na te tiry :) Cud boski, ze tyle czasu to trwalo, zanim niemieckie instytucje uruchomily procedury anty-pralnicze :D
Ale i tak szubrawcowi-zlodziejowi nasz rozmowca zebra palka potraktowal, gdy ten probowal uciec. Gamon jeszcze noge zlamal na jakiejs pseudo-drabinie.

Tak czy siak, Hasan do nas zalu nie ma, wrecz przeciwnie, do hostelu dzwoni, czy aby na pewno nas nie oszukaja, i koniecznie mamy zadzwonic w przypadku problemow. Pewnie, ze zadzwonie, tym bardziej po tym, jak pokazal domy, ktore budowal. Na mafie nie wygladal, tylko na uczciwego operujacego gotowka biznesmena:) 
Po siedmiu godzinach, z piaskiem we wlosach, docieramy do Chiwy. 

Gas station in the middle of nowhere


sobota, 22 września 2012

Bucharskie to i owo

Rankiem, kiedy wszyscy w Polsce dopiero wstaja do pracy (he he), wstepujemy na toalete pod pretekstem picia kawy (w takiej kolejnosci wlasnie). Wyhacza nas pan, pan prowadzi do kuchni, pokazuje jak nalezy gotowac uzbecki pilaw (baranina, marchewka, cebula, ryz, przyprawa do pilawa), wiec skuszone zapachem, postanawiamy wrocic na obiad, po obowiazkowym ogladactwie czego tam jeszcze w Bucharze nie widzialysmy.
Fort emira nam wprawdzie zamkneli, wiec w ramach pocieszenia jedziemy do jego letniego palacu. Podrujnowane troche budyneczki, pobudowane przez Rosjan na poczatku XX w. dla marionetkowego wladcy, a basen, w ktorym rozbawione naloznice pluskaly sie w wodzie, teraz calkiem zamulony i plywaja w nim plastikowe butelki i jedna nieplastikowa kaczka.
Z polozonej nieopodal wiezy emir ogladal sobie figlujace dziewczeta, a wybranej przez siebie na noc dziewoi rzucal jablko. Szczesciare kapano w oslim mleku (podobno dziala jak afrodyzjak) i dawaj do komnat emira.

Emir wygladal tak:


Podsumowujac, dzisiaj:

1. nauczylam sie robic pilaw
2. pilam wodke marki Bucharska na darmowym obiedzie
3. palilam fajke wodna o smaku czekoladowym (fuj)
4. spotkalam Uzbekow majacych rozlegla wiedze o Polsce, czyli na haslo: Polsza, odzew brzmi:
a) Solidarnosc
b) Lewandowski
c) Czterej pancerni i pies




piątek, 21 września 2012

Buchara spa

Rankiem cos dla ducha, czyli napawamy sie atmosfera historycznej Buchary.
 
Oto symbol Buchary czyli Kolan minaret - ulubione miejsce kazni lokalnych wladcow, na ktorych rozkaz po wyrecytowaniu wszystkich przewinien przestepcy w sakwie z 48 metrow zrzucani byli ku uciesze gawiedzi. Oczywiscie w dol.


Dostep do gornej czesci minaretu zostal w wieku XIX ograniczony, gdyz lubiezni Uzbecy lub Tadzycy wdrapywali sie na gore panny w neglizu podgladac. Wiadomo, w tamtych czasach dostep do panien latwy nie byl, wiec trzeba bylo se jakos radzic facetem bedac;)


Mozna tu kupic latajace dywany.


A tu moja ulubiona postac z dziecinstwa, ktorej przygody, jak skrycie podejrzewam, podswiadomie zapedzily mnie w te czesc azjatyckiego swiata. Panie i Panowie, przywitajcie Hodza Nassreddina! To wlasnie ten pan, ktory odpowiedzial na filozoficzne pytanie; "Ile jajek mozna zjesc na czczo?" Oglaszam zatem konkurs na najszybciej udzielona odpowiedz, cenne nagrody czekaja:) Czytelnikow z Norwegii i Luksemburga uprasza sie o nie branie udzialu, gdyz moze byc maly problem z odbiorem nagrody:)



Sponsorem dzisiejszego odcinka jest jednak babska wizyta w hammanie. Wybieramy taki tylko dla kobiet (wersja dla mezczyzn zdecydowanie odpada:), z 500-letnia tradycja, a kazda z nas chce sie choc przez chwile poczuc jak zona emira. Co emir to gorszy byl, oczywista, i kawal gnoja, ale 'zona emira' calkiem niezle brzmi, prawda?
Cena niebotyczna, ale co tam, czegoz to czlowiek nie zrobi dla urody...Jak reklamuje moj przewodnik, to idealne miejsce, gdzie kobiety moga sobie milo spedzic czas, plotkujac, snujac intrygi, z dala od "meskich naciskow". Ten brak naciskow szczegolnie do mnie przemawia, taaaak...
W trakcie ablucji zostajemy niejako rzucone w epicentrum intryg, gdy, po wymianie uprzejmosci na temat rodziny i kraju pochodzenia, grube babsko scenicznym szeptem probuje wydrzec mi tajemnice kosztow, jakie ponosza turysci korzystajacy z pelnego pakietu (dla niewtajemniczonych: sauna, scrub, mycie, masaz). Na co pani kapielowa jak ta harpia rzuca sie na ciekawskie babsko i zaczyna sie glosna wymiana zdan, po czym pani kapielowa zabiera mnie od tych przebrzydle zawistnych bab :) A juz myslalam, ze sie skonczy targaniem za klaki. To dopiero bylby widok...


Szlakiem z Samarkandy do Buchary

Nie wielbladem wprawdzie, ale autobusem, dosc siermieznym zreszta. Odprawiamy taksiarzy, bo zdzieraja jak Indianie skalpy i pakujemy sie do autobusa, ktorego kierowca twierdzi, ze odjezdza za pol godziny.

No i masz, mija godzina, odjezdza daleko bardziej wiarygodny autobus za nami, mija druga godzina, kolejny luksusowy bus rusza,  my stoimy, kierowca probuje nagonic kolejnych pasazerow. Nasze grozby, ze przesiadamy sie do taxi, okazuja sie nie robic na nim zadnego wrazenia ;). W koncu ruszamy, po czym wtarabania sie jeszcze rodzinka z dwoma blizniaczymi bobasami. Doris wtryniony zostaje bobas nr 1 w rozowej haftowanej firance, wiec ciocia Dorota trzyma i buja, ciocia Ania zabawia rozmowa i robieniem z siebie pajaca (zeby tylko nie plakalo!) a ciocia Malwina ma ubaw po pachy.

I tak mija podroz prawie 4h, po czym w jakims miescie kaza przesiadac sie do malenkiej marszrutki w polowie zapakowanej jakas kontrabanda. Po malej awanturze i naszych glosno artykulowanych watpliwosciach co do prawdomownosci kierowcy odnosnie calej logistyki wyjazdu udaje nam sie wydebic troche wiecej miejsca niz sie poczatkowo wydawalo.

Mi sie trafia podroz z przodu, z kierowca jadacym niczym tropiciel wezy i zagadujacym o wiek, ile dzieci, gdzie pracuje maz i jakie auto posiadam w Polsze. Daje upust swojej bogatej wybrazni, ktora jest niczym w porowaniu z 6 potomkami mojego rozmowcy i jego marzeniami o kolejnych trzech. Jak dorzuci dwie sztuki to wyjdzie druzyna pilkarska.

Moi drodzy, demograficznie jestesmy w odwrocie :D. No to dalej, do roboty! :D



środa, 19 września 2012

Samarkanda byla facetem

...a wlasciwie jest, bo tutejsi mowiac o miescie uzywaja rodzaju meskiego. Z miejscem tym wiaze sie zreszta nieslychana historia z cyklu "Slon a sprawa polska".
Pamietacie pewnie historie hejnalu mariackiego, ktory urywany jest na samym koncu, tak jak wowczas, gdy strzala Tatrzyna czy innego Mongola zabila grajacego na wiezy trebacza. Otoz stacjonowalo kiedys w Samarkandzie wojsko generala Andersa. Slyszac o wojsku z Lechistanu, do dowodcow zglosila sie starszyzna miasta, proszac, aby ich trebacze zagrali z wiezy minaretu wlasnie te melodie, ktora urywa sie na samym koncu. Dowodca zgodzil sie, zaciekawiony, coz to takiego oznacza ta dziwna prosba. Otoz okazalo sie, ze nad miastem ciazy klatwa, gdyz wojownik z ich plemienia zabil kiedys w dalekim kraju muezzina wzywajacego sygnalem trabki ludzi do modlitwy. I tylko ponownie zagrana melodia moze klatwe zdjac. Nie wiem, czy to prawda, ale historyjki tego rodzaju wielbie miloscia absolutna, wiec sie dziele ;)

Zaczynamy dzien od bazaru, ktory rano stanowi zawsze najwieksza atrakcje. Potem meczet Bibi Chanum, czyli ulubionej zony Tamerlana. I znow ciekawostka - w trakcie nieobecnosci meza Bibi nadzorowala prace nad meczetem, po czym, zniecierpliwiona, ze ciagle cos pozostaje niedokonczone, wezwala do siebie architekta. Architekt, oczarowany jej wyjatkowa uroda, posunal sie do szantazu -dokonczy prace, jesli Bibi pozwoli mu sie pocalowac. Malzonka Tamerlana probowala negocjacji, ale uparty architekt nie dawal za wygrana. W koncu poddala sie, jednak jego pocalynek byl tak zarliwy, ze zostawil slad na jej twarzy. Grozny Tamerlan zauwazyl slad wiarolomstwa zony po swoim powrocie i rozwscieczony, rozkazal ja zrzucic z wiezy minaretu. No i jaki moral z tej historii? Pocalunek to tez ZDRADA :)

Goraco jest straszliwie, wiec po obowiazkowych wycieczkach zalegamy w parku i delektujemy sie przyjemnym cieplem w cieniu. I ciekawostek uzbeckich ciag dalszy - wesela odbywaja sie tu codziennie, a zlote uzebienie nosza nawet calkiem mlode dziewczyny. A Panna mloda do bialej kiecki zaklada rozowe skarpetki i rozowe klapki;) Osobny post poswiece zreszta tutejszej modzie, jak tylko uda sie zebrac materialu dowodowego.

Produkcja sera

Meczet Bibi Chanum

Wszechobecna milosc do bialych aut

wtorek, 18 września 2012

Pierwyj dzien w Uzbekistanie

Po raz pierwszy w zyciu zdarzylo mi sie, ze moje nazwisko zostalo wyczytane na last call. To dopiero wyczyn, biorac pod uwage fakt, ze mialo to miejsce na lotnisku w Wawie i siedzialysmy 50 metrow od bramki;)
Po 9h podniebnych podrozy o 4 rano kladziemy sie spac w hotelu Grand Tashkent. Grand to to nie jest, ale o 3 nad ranem nie ma co wybrzydzac, choc na 25 dolcow od osoby, czyli najwyzsza cene jaka zdarzylo mi sie placic w moim backpackerskim zyciu, wolalabym nie czuc zapachu fajek zasypiajac :)
Rano zmykamy z tego drogiego miasta do Samarkandy. 5h w autobusie owocuje znajomoscia z 19-letnim studentem prawa (czysto platoniczna zaznaczam, bez glupich komentarzy prosze) i pierwszymi obserwacjami tutejszego niegdysiejszego Homo Sowieticusa. Zlote zeby wciaz w modzie, bez dwoch zdan. Na pierwszy rzut oka jacys smutni tu ludzie, w porownaniu z wesolkami Gruzinami to jak temperament latin vs. Scandinavian ;)
A w hostelu w Samarkandzie przemily pan nawet wstawia nam dodatkowe lozko, raczy welcome tea i w ogole jest nieslychanie elastyczny. Rozbawiam go zreszta swoim nieslychanym mixem Russian English, gdy, zalamana predkoscia neta w recepcji, probuje podpytac o kafejke: "Is it dalieko? :D Nie musze sie zreszta w sumie wysilac, bo Doris nadawajet po ruskiemu jak katarynka, wiec jakby co tlumaczenie jest.

Dopadlam zatem kafejki gdzie w towarzystwie 10-latkow probuje sie skupic, zeby napisac cos elokwentnego ;) Wesele dzis widzialysmy, na 1000 osob, 3 pary sobie slubowaly. O. to dopiero impreza, cala Samarkanda ja slyszy, co najmniej jakby jakas turecka kapela zawitala do miasta na koncert.

Nasz hostel ;)






piątek, 31 sierpnia 2012

Sto lat!

Dziś Dzień Bloga.
Mojemu blogowi zatem należy się wpis jak przysłowiowemu psu zupa. Dwa tygodnie z haczykiem do wyjazdu, a z przygotowaniami jestem w czarnej d.upie, równie przysłowiowej.

Pasek z ukrytym schowkiem na kasę dziś zakupiłam. O. Stary się już zużył, więc chyba już jestem backpackerską weteranką, skoro zaczynam w-y-m-i-e-n-i-a-ć sprzęt. Yes, yes, yes!

Pani w sklepie pokazała mi money belt z krótkim schowkiem na banknoty, ale co ja bym zrobiła z takim mizernym schowkiem? Góra cztery papierki by się tam zmieściły. A w Uzbekistanie bankomaty działają na słowo honoru. Ponoć dzieciaki gumą do żucia otwory zatykają. To ci bankowość dopiero, post-Soviet version hi-tech :D

Jak każe tradycja, przed wyjazdem przeziębienie zaliczyć mus. Smarkata, kichata, w chacie uziemiona, przynajmniej będzie czas w sieci poszperać, jakiś hotel na pierwszy nocleg zarezerwować, pobratać się z taszkienckimi salseros, kizomberos, tangeros, couchsurferos i whateveros :)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Lanja w Uzbekistanie

W odpowiedzi na liczne zapytania moich pobratymców uprzejmie informuję, że n-i-e w-i-e-m, w jaki sposób zrodził się pomysł na Uzbekistan. Przyszło do głowy i już. A właściwie w głowie mi zadźwięczały trzy nazwy: Samarkanda....Buchara...Chiwa...Od dźwięku do mapy i masz babo placek, tak powstaje fiksacja :)

Ale... proszę proszę, okazuje się, że nie jestem w tej dziwacznej motywacji odosobniona. Czytam sobie Colina Thubrona "Stracone serce Azji" i co widzą moje piwne oczęta? "Samarkanda. W tym dźwięku można się zakochać". No i co? Okazuje się, że ja i Mr. Colin mamy coś wspólnego. Tyle że ja nie zarabiam na tym brytyjskich funciaków, to jest ta subtelna różnica :)

Teoria się sprawdza. Powiedzmy sobie: "Damaszek." Brzmi pięknie. Albo: "Byłam w Bejrucie", łaaaał, to dopiero lans...Podobnie działa na mnie słowo "Patagonia". Albo swojskie "Łemkowszczyzna." Albo na przykład, taki rejon w Uzbekistanie, który zwie się, uwaga, "Karakalpakstan." Mhmmm. Music to my ears, brzmi trochę jak z Akademii Pana Kleksa, co nie? Nieważne, co tam jest, muszę tam dotrzeć, koniec, kropka.

No to komu w drogę, temu trampki. Jeszcze miesiąc, odliczanie trwa.